Festiwal Młodych Kultur Rafineria w Redzie 10-12 VII
Mary Nogacka|July 28, 2008|koncerty|
Najbardziej niesamowitym osiągnięciem Rafinerii jest udowodnienie całej scenie alternatywnej, że można stworzyć świetny line up wyłącznie z polskich artystów.
Pierwsza edycja tego ambitnego przedsięwzięcia gościła m.in. CKOD, George Dorn Screams, Renton, Ściankę, O.S.T.R., Dick4Dick oraz, ekhm, Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach. Nieźle jak na efekt wysiłków grupki studentów, c’nie? I chociaż medialnej sensacji tym wydarzeniem nie rozpętali i domów z basenami też się nie dorobili, zrobili fajną imprezę.
Pierwsze dwa dni festiwalu to przekrój przez polską scenę gitarową, trzeci, którego niestety nie dożyłam, to dzień hiphopowy. Mogłabym tutaj poudawać że byłam na wszystkich koncertach, robiłam notatki w rogu sceny, wywiady z publicznością etc., niestety nikt mi nie płaci za to że to piszę więc wasza strata. Jedzie człowiek 2 dni na jakąś straszną dziurę, poszukując tylko piwa i muzyki, a tutaj okazuje się że… Czeka na niego ¾ tzw krajowej sceny alternatywnej. W jednym miejscu, przez 48h. Rafineria, jakimś niezbadanym wyrokiem bożym, udowodniła, że mamy w Polsce grupę zespołów które, nie wiadomo kiedy, dojrzały muzycznie, posiedziały trochę przed lustrem, i BACH! Mamy prawdziwą, niezależną scenę gitarową na poziomie, której jeszcze parę lat temu w najśmielszych snach nawet Piotr Stelmach nie widział!
Jedyne dwa minusy Rafinerii to niestety dość przeciętna frekwencja, no i standardowo, ta cholerna pogoda. Ale dwa koncerty uczyniły cały wysiłek organizatorów wartym…
California Stories Uncovered mają talent którym można by obdzielić średniej wielkości europejskie państwo i jeszcze starczyłoby na parę świetnych kapel. Do tego niespożyta energia, precyzja i buzie które proszą się o okładkę Rolling Stone’a. Panowie grają coraz popularniejszą nową formę tego, co krytycy nazywają post-rockiem, albo z braku laku shoegaze. W opisach takich zespołów można zazwyczaj przeczytać „monumentalne melodie”, „ogromne przestrzenie dźwiękowe” i „rozmarzone, nastrojowe cośtam”, ale to wszystko brednie. Bo tak naprawdę (i zdaję sobie sprawę z tego, że to taki utarty slogan) opisywanie tego nie ma sensu, bo to jest muzyka do przeżywania, a nie analizowania. CSU z głośników w domu ciekawią, na koncercie – zwalają z nóg.
Niestety (dla mnie) w tej samej, rzadkiej szufladce z napisem „inne” mieszkają też warszawiacy Hatifnats. Zespół wyrasta na nowych ulubieńców warszawskiej sceny indie, ale nie należy się zrażać. Ich muzyka jest mroczna i piękna do bólu. Nie trafia może do wszystkich i nie od razu, ale na pewno warta jest zainteresowania. Bo Hatifnats należą do tego rzadkiego rodzaju muzyków którzy mają chyba jakiś dodatkowy trybik w głowie, bo oglądanie ich na żywo naprawdę nie przypomina niczego innego. W obawie przed nadciągającym nieuchronnym nadużyciem superlatywów powiem tylko, że panowie w nadchodzących miesiącach planują debiutancki longplay z pomocą Polskiego Radia i ja, osobiście, nie mogę się doczekać.
Z pozostałych ciekawostek, Cool Kids Of Death dało mocny pokaz tego co robią dobrze od dawna, chociaż bez fajerwerków; Renton wprowadził zdecydowanie weselszą atmosferę w tłum przygnębiony deszczem i nie bardzo jeszcze zdecydowany czy woli Zetkę czy Trójkę; Phantom Taxi Ride pokazali, że mimo wielu zmian w składzie dalej dają radę i przy odrobinie szczęścia ich nazwa będzie znana dużo większej publiczności niż grupka gimnazjalistek skaczących pod sceną; Dick4Dick udowodnili po raz kolejny że sprzedali duszę diabłu i są jedyni w swojej klasie; Tres B okazali się dużo, dużo lepsi niż myślałam (głównie dzięki konfetti i bańkom mydlanym); Ścianka zagrała koncert niezwykle emocjonujący i ponoć lepszy niż na Open’erze; a młodzieńcy z Kumka Olik, co wiem niestety z drugiej ręki, zagrali prawdziwy rock’n’rollowy show, łącznie z podskokami, klaskaniem i rzutkimi monologami między piosenkami, a wszystko to do paronastoosobowej publiczności o średniej wieku w wysokości jednej trzeciej mojej. To się nazywa rock’n’roll.
Rozmowa z Michałem Michalskim, jednym z organizatorów festiwalu Rafineria.
Skąd się wzięła nazwa festiwalu?
Funkcjonują co najmniej 3 wytłumaczenia ‘dlaczego Rafineria’, tym razem
zaproponuję to, które najbardziej lubię. Reda to małe miasto, przez ludzi
z zewnątrz kojarzone przede wszystkim z neogotyckim kościołem, który stoi
przy głównej ulicy. Komin ciepłowni oraz stacja paliw, czyli właśnie
rafineria, to dwa pozostałe punkty orientacyjne Redy. Festiwal Kościół lub
festiwal Komin brzmiałyby tak sobie, dlatego właśnie Rafineria : )
Kim wy w ogóle jesteście i skąd ten szalony pomysł?
Jesteśmy młodymi ludźmi, którzy mieli za dużo spokoju w życiu : ) pewnie
chcielibyśmy, żeby można było nas nazwać animatorami kultury, póki co
jesteśmy dyrektorami. Większość z nas studiuje i przez większą część roku
mieszka w Poznaniu, jest też frakcja redzka. Pomysł na festiwal w Redzie,
mieście mego dzieciństwa, narodził się w roku 2003, kiedy to jednodniowy
przegląd okolicznych zespołów (rock i regał) zyskał miano Redzkiego
Festiwalu Niezależnych (eReFeN – drugi trop etymologiczny). Idea przyjęła
się i rozrosła, doszło oblicze hip-hopowe. Formuła (idea i założenia) po
kilku latach wyczerpała się i tak oto pojawiła się Rafka.
Podsumowanie – fajnie było?
Fajnie było i niefajnie było. Kto był, ten wie, że muzyka brzmiała
piękna i świeża, a to jakby nasze główne założenie. Niestety są też sprawy
bardziej przyziemne, jak frekwencja i finanse, którymi to sprawami nie
zostaliśmy rozpieszczeni. Mimo że jesteśmy skończonymi amatorami,
kierujemy się zasadą, że słabość należy przekuć w siłę, dlatego też dumny
jestem z iście klubowych koncertów pod gołym redzkim niebem.
Plany na przyszły rok…?
Planów jest sporo i w naszych zamierzeniach są one rewolucyjne.
Jesteśmy na etapie dogłębnych przemyśliwań odnośnie tegorocznego
nie-do-końca-powodzenia, wyciągamy wnioski (albo i wniochy) i przymierzamy
się do Rafki 2009. Pozostaje jeszcze tylko niuans w postaci długu, który
niczym śluz ślimaczy chwilowo nie pozwala się nam rozpędzić, ale uszy do
góry i rafinujemy!
[mary nogacka]
July 29th, 2008 at 11:48 pm
Ziomki z Redy jakoś dziwnie mi przypominają to co chcemy robić docelowo na tapczanie, chociaż Kombajnów i Rentona to raczej byśmy nie zaprosili 🙂
Na marginesie. Zrecenzować KDZKPW chrząknięciem “ekhm”? Zazdroszczę, sam bym chciał na to wpaść, ale nie wpadłem. Trudno, bywa, trza się było orientować jak był na to czas i miejsce.
July 30th, 2008 at 12:52 pm
podpisuje sie pod ‘ekhm’
renton natomiast nie jest taki zły… muchy po angielsku:)
July 31st, 2008 at 9:36 pm
alez ja bron boze nie twierdze ze renton zlym jest, wrecz przeciwnie. jesli ktos jeszcze nie ma plyty to sprintem do empiku i to juz!