Das Beste von Kraftwerk

|September 20, 2008|koncerty|3

Na pierwszym z krakowskich koncertów Kraftwerk pokazał co to znaczy klasa. Żeby zrozumieć siłę Elektrowni trzeba ją zobaczyć na żywo. Dopiero z bliska widać wyraźnie znaczenie sformułowania „ojcowie elektroniki”.

Wszystko tego dnia do siebie pasowało. Deszcz, postindustrialne wnętrza byłej huty im. Tadeusza Sendzimira i wizualna oprawa festiwalu Sacrum Profanum tworzyły idealny kontekst dla spektaklu kwartetu z Düsseldorfu. Występ ten był bardziej czymś na wzór artystycznej hipnozy niż tradycyjnego koncertu. Czterech dżentelmentów odzianych w czarne, zgrabnie skrojone wdzianka, stojących za prostymi pulpitami. Wyglądali za swoimi laptopami jak element dekoracji, choć oddziaływali jak zmultiplikowany Kaszpirowski. Publiczność świetnie się wpasowała, bez szału, ze skupieniem, dokładając się do występu świecącymi nad głowami telefonami.

Jeśli chodzi o repertuar nie było zaskoczeń. Usłyszeliśmy zestaw najsłynniejszych utworów właściwie odpowiadający hasłu The Best Of. Między innymi nie tyle nieśmiertelny, co posiadający wiele żywotów “Das Modell”, podróżniczy “Autobahn”, kolarski “Tour de France”, czy przestrzegający przed zgubnymi skutkami eksperymentów z energią atomową, trochę posępny “Radioaktivität”. Zaskoczeniem natomiast była świeżość tej muzyki pochodzącej jakby nie było głównie z lat 70. i 80. Jak widać ząb czasu nie na wszystkim żłobi rysy.

Prostota formy, wielkie płaszczyzny koloru, pozorna statyka. Niemcy stworzyli coś na wzór muzycznej linii designerskiej. Ich dokonania są niemal namacalne. Istotne jest tylko to co konieczne i dla danego utworu nośne. Ich twórczość jest jak produkty firmy Apple, przejrzysta, chciałoby się rzec funkcjonalna. Zerojedynkowa poetyka tekstów złożonych z kilku słów kluczy. Fascynacja techniką i jej dyskretnym filozoficznym wymiarem obecnym nawet w najprostszych hasłach: autostrada, kalkulator, rower, pociąg.

Po tym co zobaczyłem w Hali ocynowni stwierdziłem, że Kraftwerk, to godny naśladowania wzór jedności muzyki z wizualizacjami. Trudno tu nawet mówić o podziale na dźwięk i obraz. Wielopoziomowy atak estetycznego minimalizmu. Ikoniczne obrazy zakorzenione we współczesnej cywilizacji wynikały bezpośrednio z syntetycznej muzyki. Od razu przypomniał mi się występ Chemical Brothers podczas Openera. Tam wyrafinowana grafika wyprzedzała prymitywizm scenicznej odsłony zespołu o dwie długości.

Kraftwerk stawia na zdystansowaną elegancję, współgranie wszystkich elementów i jakość artystyczną a nie pożywkę dla łydek i dlatego ciągle wygrywa. Refren „Minimum, maximum beats per minute” dobrze oddaje niejednoznaczność i tajemnicę sukcesu tej stosunkowo chłodnej muzyki. Kraftwerk. Nic dodać, nic ująć. Składam szczere kondolencje wszystkim tym którzy nie zobaczyli i zazdroszczę wszystkim tym, którzy dopiero zobaczą. [Maciek Kozłowski]

———————————————-

Pomysł by sprowadzić do Krakowa, do straszącej niewykorzystaną wolną przestrzenią Huty, ojców chrzestnych synthpopu i całej muzyki elektronicznej, obronił się i skontrował. Mimo że koncert odbył się w zabytku ery industrialnej, tony żelastwa stanowiły świetne tło dla piewców świata mediów masowych i układów scalonych.

Słuchając bardzo oszczędnej muzyki Kraftwerk, miałem w uszach wszystkie fale muzyki elektronicznej od lat 70. do dzisiaj. Pomysł wykorzystania komputerów do komponowania i grania wydawał się kiedyś dziwaczny, a w ciągu tego czasu zmienił sposób podchodzenia do muzyki i inspirował tysiące twórców – nie tylko skupionych na elektronice (tu do głowy przychodzi mi cover “Das Modell” Big Black!). Dziś komputery, sample, wykorzystują muzycy rockowi, uzupełniając nimi żywe instrumenty. Czy bez Kraftwerk powstały by projekty spod znaku Warp? Czy brzmiały by tak samo?

Z drugiej strony Kraftwerk podczas piątkowego występu pokazał całkiem inne podejście do koncertowania niż zakorzeniony w kulturze masowej obraz zespołu rockowego skaczącego po scenie i rozbijającego instrumenty. Dzięki temu można się było skupić na muzyce i obrazie – też bardzo oszczędnym i kierującym myśli ku przeszłości (autostrady i VW kojarzący się jeszcze z wysiłkami gospodarki III Rzeszy, dziwaczna moda lat 60., komputery osobiste o mocy obliczeniowej kieszonkowych kalkulatorów). Do tego stylizowane na naiwne, niemal języki programowania, słowa towarzyszące muzyce. Był także polski tekst: “jestem operator i mam mini-kalkulator” wymówione bez trudności przez Ralfa Hüttera :).

Pod koniec występu Kraftwerk zaserwował widzom swój znak firmowy – na scenie za konsoletami pojawiły się roboty i zaprezentowały swoją oszczędną choreografię w takt “Die Roboter”. Ich wejście z sylwetkami podświetlanymi zza sceny było moim zdaniem najmocniejszym wizualnie momentem koncertu. Był on dla mnie podróżą we wstaniale lata 70. kiedy komputery osobiste dopiero zaczynały swoją karierę, a świat cały był polem rywalizacji dwóch zimnowojennych supermocarstw. Gdy tekst zielony był wyświetlany na czarnym ekranie a każda rodzina marzyła o nowym Golfie I. [Michał Wojtas]

3 Comments do tego wpisu:

  1. jm pisze:

    Koncert (byłam na piątkowym) był fantastyczny!
    A jakie było powietrze na hali! Chłodne, pachnące i naładowane elektrycznością emitowaną ze sceny przez Elektrownię. Niesamowite widowisko i niesamowite przeżycie.

  2. Gatsby pisze:

    ale huta jest jak najbardziej czynna:-)

  3. Maciek Kozłowski pisze:

    Niby tak, ale Ocynownia – i przypuszczam jeszcze kilka innych hal – stoi pusta. Chyba że chodziło Ci o sformułowanie “była Huta Sendzimira”, ale ta faktycznie już nie istnieje, zmieniła się nazwa;)