The Clash – Combat Rock
Michał Wojtas|January 11, 2009|płyty|
Ta płyta wyniosła The Clash do szczytów popularności. Nie było to korzystne dla ich punkowej legendy, za to na pewno dla ich kieszeni. Przede wszystkim jednak dało milionom ludzi na całym świecie mozliwość dotarcia do wspaniałej mieszanki stylów, płyty wyważonej, spójnej i bardzo dynamicznej.
Nagrany w 1982 album zaczyna się fantastycznie: kawałkiem “Know Your Rights”. To ironiczny komentarz do praw człowieka w nowoczesnym państwie – które zależą od jego pozycji społecznej, pieniędzy, koneksji. Takiego tekstu nie powstydził by się Jello Biafra, ale dla mnie w ustach Joe Strummera to przesłanie brzmi bardziej autentycznie – wykrzykiwane w rytm punkowo-reggaeowej gitary i funkowego basu. Jak dla mnie jeden z najlepszych “openerów” w historii.
Kolejne 11 utworów na płycie to mieszanka stylów znacznie bardziej sykretyczna niż “London Calling”. Są tam kawałki, które można oznaczyć jako należące do bardzo wielu gatunków – od popu i funka po blues i folk. Przede wszystkim są nieśmiertelne, przyjęte przez media i fanów z otwartymi ramionami “Rock the Casbah” i “Shoul I Stay or Should I Go”. Te kawałki radio gra do dziś, ale nie zgadzam się z opiniami dyskredytującmi muzyków za “sprzedanie się”.
Mówiąc technicznie, zaspokoili oni popyt na ich towar, wprowadzili swój produkt na rynek, jak robią dziś tysiące zespołów. Pod tym względem ten album był jednym z bardziej znaczącyh w historii brytyjskiego przemysłu muzycznego. Sam zespół stał się ofiarą sukcesu i wielokrotnie do 1985 zmieniał skład.
Jak na “London Calling”, na tej płycie też mamy piosenkę na temat wojny -“Straight to Hell” – i jest to jasne, choć nie prostackie, przesłanie dla amerykańskich żołnierzy wszędzie na świecie – od kraju na A do Z. Kilka kolejnych piosenek jest bardzo spokojnych, bez gitarowych riffów, bez dudniącego basu: “Atom Tan” o bombie atomowej (temat był już obecny w “London Calling”), “Sean Flynn” o zaginionym w Wietnamie fotoreporterze/aktorze, “Ghetto Defendant” mieszający wizje slumsów i Arthura Rimbauda, oparty o słowa Allena Ginsberga. Wyjątkiem wśród tych spokojnych kompozycji jest “Overpowered by Funk” ze stuprocentowo funkowym basem i wersami rapowanymi przez malarza graffiti Futura2000.
Porównując ten album pod względem klasy z “London Calling” muszę przyznać, że jest nierówny. Jest tu kilka słabszych punktów – w porównaniu z hitami numer 3 i 4. Nawet jeśli bardziej przemyślany i będący wynikiem w pełni dojrzałych muzyków, nie zawiera takiego ładunku charyzmy i autentyczności. Na bezludną wyspę zabrałbym starszy z tych albumów, ale oba nigdy się nie zestarzeją.