Droga do nieszczęścia (i zatracenia)

|January 17, 2009|film|6

Revolutionary Road Leo Di Caprio i Kate Winslet

Kiedy zobaczycie na plakacie do tego filmu dwoje wpatrzonych w siebie bohaterów “Titanica” i tytuł sugerujący w równym stopniu komedię romantyczną, nie dajcie się zwieść. Sam Mendes wraz z Leonardo Di Caprio i Kate Winslet nakręcili film, który jest dokładnym przeciwieństwem tego gatunku.

“Revolutionary Road” jest bowiem demaskacją “amerykańskiego marzenia” ludzi z klasy średniej – tematu, z którego żyje Hollywood i który przyciąga do kin na całym świecie ludzi spragnionych eskapizmu i zrealizowanych pragnień.

Scenariusz filmu jest oparty na książce Richarda Yatesa, która w 1962 przegrała walkę z “Kinomanem” Walkera Percy’ego, tak samo zresztą jak “Paragraf 22” Josepha Hellera. Akcja toczy się w latach 50., czasie polowania na komunistyczne czarownice, wojny w Korei, rozbudowy potęgi globalnych firm rodem z USA, raczkującej kultury popularnej.

Bohaterami są April i Frank Wheelerowie, małżeństwo w okolicach trzydziestki, już z własnym domem, dwójką dzieci, samochodem i innymi sprzętami potrzebnymi zadowolonej z życia amerykańskiej rodzinie. Obojgu brakuje jednak spełnienia innych – poza należącymi do etosu konsumenta – marzeń. Szczególnie April uważa się za wyjątkową i niegodną życia kurki domowej z przedmieścia. Doskonale widać to w sposobie w jaki patrzy na sąsiadów, rozmawia z nimi – i za to należy się uznanie Winslet.

Jej mąż stara się nie przyjmować jej marzenia jako swoje i nie wskazywać na to, że są dziecinne. Może nie zdaje sobie z tego sprawy, ale zapewne gra na czas – by plany wymagające samozaparcia i zmiany przyzwyczajeń rozpłynęły się w powietrzu. I rzeczywiście, w pewnym momencie rzeczywistość je weryfikuje – tyle że dla April tego rodzaju konformizm jest nie do przyjęcia. Nie będę się w dawał w szczegóły, napiszę tylko, że cała sprawa kończy się źle.

Film Mendesa jest oszczędny – jest w nim co prawda wielu drugoplanowych bohaterów, ale tak naprawdę liczą się Wheelerowie. Wątki inne niż ich (pozorowana?) walka z konformizmem życia na przedmieściu, zostają zepchnięte na dalszy plan. Fabuła jest liniowa, praca kamery spokojna, ujęcia raczej długie niż krótkie. Swoją siłę “Revolutionary Road” zawdzięcza przede wszystkim wspaniałej grze Di Caprio i Winslet, którzy na szczęście ostatnio dostają coraz więcej zupełnie poważnych ról. Ze swoich zadań dobrze wywiązali się też aktorzy drugiego planu – na przykład Michael Shannon w roli chorego psychicznie matematyka. Poza tym atutem filmu jest scenariusz Justina Haythe’a – i oczywiście z samej książki Yatesa.

Winslet za swoją rolę została już nagrodzona Złotym Globem i dość prawdopodobne, że odbierze też za nią Oskara. Di Caprio przegrał z Mickeyem Roukem, a sam film i reżyser – ze “Slumdog Millionaire” i Dannym Boylem. Życzę im, by zostali docenieni 22 lutego.

Powinniście zobaczyć ten film. Wyróżnia się na tle dziesiątek produkcji z kalifornijskich studiów. Mam jedną radę: niekoniecznie zabierajcie na niego swojego chłopaka/swoją dziewczynę.

6 Comments do tego wpisu:

  1. michał pisze:

    no i nominację dostał tylko shannon i panie od art directury. przykro trochę…

  2. Gog pisze:

    Michael Shannon pełni tu dziwną rolę – werbalizuje myśli Wheelerów w najbardziej dramatycznych momentach, trochę sztucznie filmowy ten zabieg się to wydaje (choć znakomitą rolę tu gra), wkracza jak jakiś chór grecki ;-). Ciekawe, czy daliby radę przekazać to widzowi bez niego….?
    Film kameralny, trochę Teatr TV, ale duże wrażenie robi.

  3. Aśika pisze:

    Mnie też całkowicie film zanudził, miałam ochotę wyjść po 20 minutach z projekcji, ale dotrwałam do końca, łudząc się, że coś się z niego wykluje. Niestety, moje oczekiwania nie rozminęły się z rzeczywistością. Jedynie Shannon ze swoją kreacją szaleńca, który wydaje się być zesłany do psychiatryka za to, że postanowił mówić bez ogródek prawdę, uratował produkcję przed całkowitą moją niechęcią. No i może jeszcze scena, w której Leonardo opowiada Kate o swoich miłosnych ekscesach.
    Tak więc nie powinniście oglądać tego filmu, a już na pewno nie wyciągajcie na niego swojej drugiej połówki, bo jeszcze się obrazi za prowadzanie po nudnych seansach.

  4. Aśika pisze:

    Y, miało być, że oczekiwania się rozminęły z rzeczywistością. Coś się bestie nie chcą mijać 😉

  5. Maciek Kozłowski pisze:

    Jakby zrobić statystykę z powyższych komentarzy to by wyszło, że to film dla facetów;) Jak dla mnie zero nudy. Rewelacyjnie zagrane, powoli i uważnie opowiedziane. Wysączone do ostatniej kropli goryczki. Jak dla mnie brak zbędnych scen. April, musiała dokonać aborcji, bez sceny kiedy stoi w oknie już po wszystkim, nie wyobrażam sobie tego filmu. Tak samo bez tej rozpaczliwej “rozmowy” w szpitalu….

    a poza tym Mendes chciał na przykładzie Wheelerów stworzyć też komentarz do Ameryki – tak przynajmniej mi się wydaje – więc musiał pokazać ten proces wymazywania z pamięci wydarzeń i przerabiania Wheelerów na negatywnych bohaterów, którym się dorabia gębę odrzucających żeby wrócić do swojego wyśmienitego snu podpartego wymarzonym kłamstwem p.t. oto jesteśmy i jesteśmy szczęśliwi.

    Ja to odczytałem tak, że Mendes oprócz samej histori małżeństwa chciał na koniec powiedzieć coś w rodzaju: “Ja tu uśmiercę mit, ale nie wydaje mi się, że wy przestaniecie w niego wierzyć, najwyżej zatuszujecie to co się wydarzyło, a nawet jeśli nie, to zamiast reakcji pójdziecie w bierność i wyłączanie aparatu słuchowego, żeby się odciąć, byle nie wierzgać, byle nie zaprzeczać, że kobieta która obok siedzi to błąd i to co robicie to także błąd”.

    Zresztą powielanie się mitu widać na codzień. Tym mocniej to widać, że w filmie lata 50, a my sobie żyjemy w kolejnym wieku, w innym kraju, który bez większych korekt dąży do tego samego mitu i do tych samych pułapek. Chyba nawet za dobrze rozumiałem to co się dzieje na ekranie, tzn, aż mnie przeraża to, że to co widziałem na ekranie widziałem także w rzeczywistości (nie mam na myśli szczegółów fabularnych, tylko diagnozę).

  6. Maciek Kozłowski pisze:

    aaa i jeszcze jedno… co jak co ale psychologicznie i emocjonalnie film był opowiedziany moim zdaniem bardzo rzetelnie. może i ten psychologizm bardzo dosłowny momentami, ale, w tej precyzji i jednoznaczności jest jakaś metoda. na pewno nie zgodzę się, że mendes tu coś pozmyślał. jeśli o zmyśleniach mowa to polecam polski gniot p.t. 0_1_0 czy jakoś tak to leciało, to jest megahucpa imitacja uczuć i zmyślanie zamiast podpatrywania autentycznych emocji