Wika, Krystyna, Bielsko-Biała

|February 11, 2009|film|2

Gdziekolwiek nie ruszyłby się Woody Allen, czy na stole będzie katalońskie wino, nowojorski drink, czy wyborowa, nie przeszkodzi mu to w bystrym i trzeźwym spojrzeniu na ludzi.

Najnowszy film zdeklarowanego ateisty i nowojorczyka opowiada historię na pozór przetartą jak pościel w wojskowym lazarecie. Dwie przyjaciółki Vicky (Rebecca Hall) i Cristina (Scarlett Johansson), podczas wakacji w Hiszpanii poznają przystojnego malarza. Pierwsza jest odpowiedzialna i uporządkowana, realizuje z apteczną dokładnością swoje  zaplanowane posunięcia. Oddana i wierna swojemu narzeczonemu. Co najmniej do 30 minuty filmu. Jej przeciwieństwem jest Cristina. Wciąż poszukująca, stroniąca od sztywnych ram społecznych, raczej miłostki niż trwałe związki. W  postać malarza wciela się Javier Bardem, znany z kapitalnej roli w „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Tak sugestywnej, a jednak, u Alena z powodzeniem zamienia flintę na pędzel.

Klimat Hiszpanii mający pobudzić Alennowskie moce twórcze, zdefiniował warstwę realizacyjną filmu.  Ładne zdjęcia, ciepłe kolory, słońce, winno i hiszpańska muzyka. A wszytko w zgrabnych proporcjach bez pchania się w warstwę  fabularną.

A tą przeplatają świetne dialogi i obserwacje. Często zadają bohaterom rany cięte z chirurgicznym zacięciem. Allen nikogo nie wstawia do konkretnej drużyny. To nie ten film.  Ta typowa dla reżysera przewrotność, czyni opowiadaną historię jeszcze prawdziwszą i bliższą. Zdradzony narzeczony Viki, mimo wymownych kapci na nogach, zaskoczy błyskotliwymi obserwacjami. Szalona była żona malarza (świetna Penelope Cruz), niby furiatka zawieszona gdzieś między bezgraniczną miłością do byłego męża, a obsesyjną zazdrością, przy krótkiej rozmowie z Cristiną, odsłania lichość jej życiowego kredo. Wreszcie kwestią czasu jest kiedy fabuła obnaża wszystkich, nie pozbawiając widza dobrej zabawy jednocześnie.

Mimo wielu okazji do  śmiechu, ostatecznie, lider i klarnecista  “Woody Allen and his New Orleans Jazz Band” zdaje się grać bardziej gorzką  niż sielankową solówkę. Subtelnie kładąc akcenty na  ludzką niedoskonałość, nienasycenie, zajawiska długo skrywanej miłości, małżeństw z rozsądku, pretensjonalnych poszukiwań, toksycznych uczuć czy wreszcie zakłamania i strachu przed prawdą. No to sięgnijmy po tą wybprową ze stołu – i na zdrowie.

2 Comments do tego wpisu:

  1. michał pisze:

    jak dla mnie – bez rewelacji – tzn. solidny film. można się spodziewać więcej po tylu aktorach, którzy już pokazali swoje umiejętności w innych filmach. angielski bardema jest tak samo uroczy jak w kraju dla starych ludzi. ciekawe czy jego kłótnie z cruz wyglądały tak samo w rzeczywistości jak w tym filmie.

    w filmach allena najbardziej mi się podoba to, że bohaterowie w ogóle nie zajmują się pracą i mają pieniądze np. żeby pojechać na półroczny urlop do hiszpanii. wspaniałe ale nieprawdziwe.

  2. Maciek Kozłowski pisze:

    A ja tam się rozpłynąłem jednak w zachwytach. Szczególnie widząc Johansson odgrywającą neurozę a’la Woody Allen. Fajnie wyszły te wszystkie zderzenia, kontynentów i temperamentów. Opowiedzieć coś sensownego i jeszcze zrobić to z dowcipem? Na drugą nóżkę, za Allena.