The Octopus Project – Hello Avalanche
Michał Smolicki|February 26, 2009|płyty|
Austin w Teksasie kojarzy mi się głównie z hałasami generowanymi przez And You Will Know Us By The Trail Of Dead. Stąd spore zdziwienie wzbudził we mnie tamtejszy zespół Octopus Project zajmujacy się lepieniem dźwięków generowanych syntetycznie, z naturalno-akustycznymi.
Oj, modne to się zrobiło. Żywa sekcja rytmiczna otoczona elektronicznymi zabawkami, keybordami, loopami, syntezatorami i im dziwniejszymi cykensami, tym lepiej. Eklektyzm, eklektyzm, eklektyzm do potęgi. Na pierwszy rzut oka takowe instrumentarium daje niemal niewyczerpane mozliwości, jednak po wysłuchaniu ‘Hello Avalanche’ dopadł mnie pewien sceptycyzm, nasuwający parafrazę ogranego stwierdzenia ‘less is more’ na ‘more is less’. Ale bynajmniej nie jest to jakiś diss w kierunku OP.
Po kilku pierwszych kompozycjach pojawia się automatyczna refleksja – to już gdzieś kurde było. A w ostatnich latach było wszędzie. Od Kanady (Holy Fuck), przez Nowy Jork (Battles), i Londyn (Four Tet, i tak naprawdę większość stajni londyńskiego Warp Records), po Australię (Pivot). The Octopus Project nie odkrywają prochu, ale sprawnie wstrzelają się we wspomniany nurt.
Po wprowadzającym, nastrojowym ‘Snow Tip Cap Mountain’, oscylującym w klimatach islandzkiego Mum, dostajemy dawkę dynamicznych kompozycji niebezpiecznie blisko bliźniaczych wspomnianemu Holy Fuck (‘Truck’, ‘Bees Bein’ Strugglin’, ‘Ghost Moves’), przeplatanych mocno elektronicznymi kompozycjami, z ‘Mmaj’ na czele (btw, mój faworyt na płycie). Jest więc dość róznorodnie, co puntuje grupie na plus. Fajna produkcja i przestrzenny aranż to już standard w takim graniu, więc odpuszczę sobie pochwały w tej materii. Mankamentem ‘Hello Avalanche’ jest natomiast brak ‘przebojowości’, jaka towarzyszy choćby muzycznym poszukiwaniom wielokrotnie wspominanych tu Holy Fuck. Melodie, ani zaden specyficzny szoking muzyczny raczej nie pozostaje w głowie na dłużej.