Życie jest tańcem… niezależnie ile kończyn nam zostało

|March 1, 2009|film|0

Gdyby Jaś Fasola miał żonę i lubił tańczyć, może powstałby o tym film. W zasadzie już powstał – to Rumba.

Na samym początku muszę zaznaczyć, że jeśli sceny pobicia za rogalik z czekoladą, czy próby otwarcia automatycznych drzwi, które wcale nie są automatyczne, wydają wam się nieśmieszne, albo po prostu głupie, odpuśćcie sobie. Jeśli macie ochotę na film, który w tej konwencji traktuje o miłości i życiowych tragediach, Rumbę musicie zobaczyć koniecznie!

Zaczyna się to tak: ona jest z zawodu nauczycielką angielskiego, z miłości jego żoną i tancerką rumby. On z zawodu jest nauczycielem wychowania fizycznego, z miłości jej mężem i tancerzem rumby. W wolnych chwilach jeżdżą po konkursach tanecznych, kosząc wszystkie nagrody. Kiedy pewnego razu wracają do domu, po jednym ze swoich tryumfów, na ich drodze staje samobójca (sprzedawca pączków, właściciel niezwykle niesfornego ślimaka). Bach! W wypadku ona traci nogę, on pamięć.

Nie wiem, czy wypada śmiać się z ludzi aż tak poszkodowanych przez los. Ja się śmiałem, śmiałem się dużo, czasem do przesady, ale spod tej przesady zaczęła wypełzać warstwa prawdziwego heroizmu bohaterów, prawdziwy ich tragizm i podziw dla nich. Do tego wszystko podane jest z wielką dbałością o kompozycję kadru (rewelacyjną zresztą, choć – nie powiem – miejscami kiczowatą do bólu), rewelacyjnymą choreografią (ostrzegam jednak miłośników You can dance!) i muzyką.

Powtarzam: jeśli ucieczka ślimaka wydaje wam się nieśmieszna, odpuście sobie. Jeśli jednak postanowicie zaryzykować, nie zawiedziecie się. Na koniec polecam Mikro, bo to bardzo przyjemne kino na ten film.

Komentarze do tego wpisu są wyłączone.