Słów kilka o pewnym zespole…

|March 7, 2009|muzyka|2

Na co warto zwrócić uwagę? Dla przykładu, czy samochód nie nadjeżdża, gdy przechodzimy przez ulicę. Z lewej. Później z prawej. Warto też zwrócić uwagę kupując choćby mleko, czy nie jest przeterminowane… W końcu, warto zwrócić uwagę na zespół Enablers.

Można powiedzieć, że znalazłem igłę w stogu siana. W internetowej przestrzeni zalewanej przez muzykę, niewspółmiernie bardziej nawet niż SPAM i reklamy moje konto mailowe na pewnym popularnym portalu, ciężko wyłapać coś absolutnie klasowego. Stąd moja euforia, kiedy trafiłem na zespół Enablers. Kwartet z San Francisco – wyglądający na pierwszy rzut oka jak zgraja podtatusiałych mężczyzn, którzy po godzinach spędzonych przy składaniu komputerów w Dolinie Krzemowej bawią się w muzykę. Jak wspaniale się okazało, są jeszcze muzycy którzy zamiast godzin spędzanych przed lustrem i pracą nad image’m, szlifują swoję muzyczne pomysły. Zresztą po poznaniu nazwisk okazało się, że to starzy wyjadacze amerykańskiej alternatywy.

Tych czterech łysiejących facetów tworzy muzykę na pierwszy rzut ucha niepozorną. Dwie gitary, perkusja i głos. Bez żadnych efektów, bez efekciarsta, bez ciśnienia. W zamian są melodie, wciągające jak powietrzna trąba. Do tego aranże o najwyższym stopniu wyrafinowania. Dalece posunięta dramaturgia, niemalże jak u Hitchcock’a. Pete Simonelli to, jak go określił tapczanowy kolega – bajarz. Przy okazji niezwykle mocne ogniwo tego ansamblu.

Piszący przez wiele lat publikował swe prace w podziemnych czasopismach literackich. Dzięki Enablers okazuje się, że jest posiadaczem niepospolitego, głębokiego głosu, którym kapitalnie buduje atmosferę. Snuje swoje słodko-gorzkie opowieści. Muzyka Enablers jest idealna do nocnych wędrówek po mieście (dużym i małym). Post-beatnikowski klimat. Dźwięki się piętrzą, głos płynie gdzieś obok. Jest kontrą dla urzekających melodii. Melorecytuje, opowiada. Na dodatek w sposób przykuwajacy uwagę jak magnes. Aż dziw bierze, że nie został jakimś kaznodzieją. Sprawdził by sie kapitalnie. Na szczęście jest Enablers.

Poniższy klip to kwintesencja stylu grupy. Minimum środków, maksimum efektu. Rewelacyjnie czujny perkusista + gitarzyści modelowo się uzupełniający. Nikt nie wychodzi przed szereg. “On Monk” to genialnie rozwijający się numer: od sennego początku po ścianę dźwięku w ostatnich taktach. Żadna nuta nie jest przypadkowa. Więcej. Jest świadomą konsekwencją tych, zagranych wcześniej. Jednocześnie jest zaskakująco jak przy otwieraniu jajka z niesopdzianką. W miedzyczasie Simonelli zaprasza do swojego świata, absorbując niczym proboszcz z ambony. Pokazuje również, iż z aktorstwem też nie jest na bakier. Muzyczny Kaszpirowski? Może, nie wiem… Ale wiem, że wystarczy obejrzeć raz, by wsiąknąć…

Na koniec podam tylko dla informacji, że magię Enablers będzie można sprawdzić na żywo 14 czerwca we Wrocławiu. Ale o tym jeszcze przypomnę…

enablerssf.com

www.myspace.com/enablers

2 Comments do tego wpisu:

  1. jak smo pisze:

    Choć włosów nikła ilość na głowach owych panów to CZESZĄ wybitnie!

  2. Łukasz Lembas pisze:

    Wybitne skwitowanie Jacku Sztokholmski