Subiektywnie o Slot Art Festiwal
Maciej Pietrzyk|July 16, 2009|film, koncerty, muzyka, plastyka|
Mimo że z redaktorem Kozłowskim bawiłem na slocie tylko dwa dni, parę słów o tym co udało się obejrzeć, posłuchać i w czym uczestniczyć.
Czytając materiały prasowe dla dziennikarzy, przyznam że w paru miejscach, nie zupełnie udało mi się złapać myśl organizatorów. “Ekosystem” który “wzrasta i rozwija się” ponadto “reaguje na bodźce”. Brzmiało to dla mnie jak zapowiedź udziału w eksperymencie naukowym. W dodatku ta forma “się replikuje”. Przyznam że czułem obawy.
Jednak już w pierwszy dzień pobytu na slocie zrozumiałem w mig co organizatorzy mieli na myśli. Klasztor w Lubiążu jest miejscem które wraz z wciąż “dziejącą się” przestrzenią festiwalu zazębia się, tworząc unikalny klimat. Ekosystem – to zaiste rewelacyjne słowo charakteryzujące przestrzeń jaką tworzy Slot Art Festiwal.
Każdy znajdzie coś dla siebie. Bogactwo oferty jest imponujące. Warsztaty prezentują wachlarz o rozpiętości, jakiej nie mieli chińscy cesarze. Od tematów popularnych jak fotografia, malarstwo, rzeźba, rysunek, taniec, po warsztaty rzadziej spotykane, jak robienie kolczugi (sic!), strzelanie z łuku, szermierka, jazda na rowerze cyrkowym, kendo, puszczanie baniek mydlanych, żonglerka, budowanie maszyn parowych, jazda na deskorolce. Wymieniam tylko te warsztaty, które udało mi się obejrzeć po zaledwie 2 dniach.
Ponadto 4 sceny muzyczne, plus mniejsze pomieszczenia, prezentujące najróżniejsze brzmienia. Wystawy, performensy, prezentacje multimedialne. Na Slocie wszystkie te wydarzenia odbywają się równolegle, niemal że koło siebie, od malutkiego spotkania autorskiego, przez duże dyskusje otwarte, po freestyle przez skrzynie, po koncerty scenie eksperymentalnej. Niemalże nie ma przestrzeni festiwalowej która pozostawałaby martwa. Całość tworzy wydarzenie o niezwykle oryginalnym klimacie. Festiwal ani nie przytłacza swoim rozmiarem, ani nie daje odczuć że widziałeś już wszytko.
“Slot jest platformą jednoczącą ludzi, dla których chrześcijaństwo jest inspiracją do zaangażowania się w działalność kulturalną, edukacyjną, społeczną” – piszą organizatorzy. Może nie przypadkowo na ostatniej stronie informatora, małym druczkiem. Bo trudno było wyczuć o które chrześcijaństwo chodzi. Czy to po 95 tezach Lutra, czy to które się na owe tezy wypięło. Trudno się zorientować, bo nikt nie atakował mnie miłością, czy w zapraszał z śpiewniczkiem do kółeczka z gitarą. Byłem naprawdę mile zaskoczony że, mimo że nie do końca świadomie, pierwszy raz znalazłem się na imprezie “chrześcijańskiej” i nie chciałem z niej uciec.
Z jakim chrześcijaństwem mam do czynienia, dowiedziałem się gdy wybrałem się otwarte wykłady. Czytając bogatą ofertę, początkowo znalazłem się na spotkaniu pt. “Jak wybaczać”, ale redaktor Kozłowski namówił mnie na spotkanie pt. “Być jak Bruce, czyli jak być mężczyzną” . Mimo że tytuł tego nie zdradzał, po paru minutkach mętnego wprowadzenia w publikę poleciały grubo ciosane doktrynalne kloce, pt. “Kompromisy rujną twoje życie” ; “Odwagą jest nie przespanie się ze swoją dziewczyną przed ślubem” ; “Ja byłem prawiczkiem, po ślubie było najlepiej na świecie”; etc.
Nie mam nic do tego sposobu myślenia, ale niech ktoś to nareszcie dobrze wyłoży i spróbuje zgrabnie obronić, szanując słuchacza. Jeśli w ogóle się da. Lepiej próbować nauczyć odpowiedzialnego sexu, lub merytorycznie i z głową zaprezentować swoje stanowisko, zamiast wciąż będąc myśleniem w epoce lampy naftowej, łudzić się, że młody wykładowca, o marnym warsztacie wystąpień publicznych, potrafi nakierować młodzież na “właściwy tor”. Wykład okazał się propagandową solówką, bez możliwości jej oceniania, współtworzenia, edycji, czy otwartej nad nią dyskusją. Stylowo w dodatku marną, rażącą o tyle bardziej, że jej poziom znacząco odbiegał od poziomu wydarzeń festiwalowych.
Mimo tej łyżeczki dziegciu, Slot Art Festiwal to wydarznie wyjątkowe i godne uwagi. Także muzcznie, bo poziom był dobry, a same sceny bez kozery prezentowały to o czym pisały w informatorze. Na scenie ekstremalnej wystąpili artyści, po których nie było co zbierać. Potężne brzmienie, niesamowita dynamika sceniczna i wykonanie. Na scenie dużej Biff mile zaskoczył, a koncert Pustek potwierdził że ostatnie wyróżnienia dla zespołu są w pełni zasłużone. Miłą niespodzianką był koncert zespołu We call it a Sound. Hipnotyzująca kapela o orginalnym brzmieniu, zaskoczyła dojrzałością muzyki i szacunkiem dla brzmienia, czujnie dobierając i kładąc dzwięki tam, gdzie najmilej zabrzmią. Jeszcze mają lekką opryszczkę, co słychać czasem w wykonaniu i instrmentlanej zachłaoności (chłopaki zmieniają instumenty, jak podkoszulki w upał), co rzutuje na jakość, ale za rok dwa ta perełka będzie oszlifowana. Ostatnim koncertem na scenie eksperymentalnej był występ formacji 10000 Szelek, która na Slot przyjachała ze swym taperskim projektem do filmu “Berlin-Symfonia wielkiego miasta” z roku 1927. Jednak, jako że z redaktorem Kozłowskim gramy w tej drużynie, możemy jedynie od siebie powiedzieć, że o tym koncercie szybko nie zapomnimy.
July 16th, 2009 at 4:28 pm
niestety i tego roku nie stałem się cześcą ekosystemu w Lubiążu, ale relacja łądna 🙂
July 21st, 2009 at 2:35 am
Ja w tym roku bylam pierwszy raz na tym festiwalu i podoba mi sie ta recenzja. Dopiero z informatora na miejscu dowiedziałam się ze to impreza chrześcijańska ale w trakcie imprezy prawie się tego nie odczuwało. Raz szukając sal wykładowych trafiłam do kącika modlitwy, oprocz panującego tam spokoju nie wybijał się ponad inne miejsca na tym festiwalu co było dla mnie ogromnym plusem bo nie narzucali się innym. Każdy mógł znaleźć tam swoje miejsce, ten kto przyjechał się wyciszyć w modlitwie i ten który przyjechał wyzyć się artystycznie i ten kto chciał posluchać dobrej muzyki. Musze podkreslic fakt ze czułam się tam bardzo bezpiecznie i spowodowal to zakaz picia alkoholu na terenie festiwalu. Na poczatku sie zdziwilam ale pozniej docenilam.Zero chamskich zaczepek pijanych chlopakow i niepochamowanych zachowan np wandalizmu. Wiele rzeczy działo się tam bardzo spontanicznie i nie bylo widac do konca granicy gdzie są te warsztaty a gdzie powstały jakies zajęcia z inicjatywy uczestników. Wiekszość czasu spedziłam we Wschodnim Namiocie. na przyszlość polecam – wyklady , filmy, slajdy o krajach bylego ZSRR i ogolnie o odnalezieniu sie w innej kulturze. Mile spędzony czas przy czaju i relacjach ludzi zyjących tam przez pewien okres swojego zycia. Co do tej dobrej muzyki- scene eksperymentalna odkrylam w przedostatni wieczor, dobre wystąpienie We call it a Sound choc na samym poczatku mialam wrazenie ze chlopaki troche sie gubią w tych instrumentach i efektach ktore stosowali ale i tak duzy plus, Wojtek grabek i wizualizacje Katarzyny Pawłowskiej mimo strasznego zimna nie dalo sie stamtad wyjsc;) no i genialny koncert 10000 szelek! Pierwsze moje zetkniecie z tym kwartetem i na pewno nie ostatnie. Lubie gdy jako widz odbieram ta luźna atmosfere ze sceny.No i jestem pod wrazeniem Saksofonisty. Mialam akurat na niego idealny widok bo z pierwszego rzedu bardzo z boku.Czekam na jakis koncert we Wroclawiu. Mamy tu troche klimatycznych miejsc w ktorych dobrze by sie ich sluchalo. Zapraszam. Sorry za taki dlugi koment 😉 Pozdrawiam
July 21st, 2009 at 9:37 am
Dzięki za komentarz – fajnie uzupełnia relację 🙂
Pozdrosy
July 18th, 2010 at 12:48 pm
[…] ich występ na Slot Art Festiwal rok temu, o którym pisaliśmy tutaj. Byłem pod wrażeniem, jednak nie podejrzewałem, że już za rok wydadzą płytę. Miałem […]