Putumayo

|July 28, 2009|muzyka|1

Ci, którzy w muzyce bardziej egzotycznej gustują od dawna, z pewnością znają wytwórnię Putumayo. Ci którzy chcieliby takową muzykę poznać, ale nie wiedzą od czego zacząć, o Putumayo dowiedzieć się muszą koniecznie.

Jeśli mnie pamięć nie myli, w Polsce płyty tej wytwórni dostępne były jako dodatek do National Geographic, parę dobrych lat temu. Potem zdarzało mi się jeszcze trafiać na nie przy różnych okazjach, ale większość z nich przywieźli mi znajomi z wysp. Dziś buszując po polskim Internecie można też tego trochę znaleźć, ale większość linków odsyła do Amazona. Chyba jedyną płytą dostępną w miarę normalne był „Cape Verde”, ale to chyba tylko przez popularność Cesarii Evory.

Trudno do nich dotrzeć, ale szukać warto, bo, jak już wspomniałem, proponowana przez Putumayo muzyka daje wgląd w takie kraje, których czasem nie sposób odnaleźć na mapie. Co ważne, nie jest to muzyka czysto folkowa, raczej współczesne wariacje na jej temat (czymże zresztą jest dzisiejsza muzyka?). Największym atutem tych płyt jest to, że wszystkie są składankami, dzięki czemu stanowią idealny punkt wyjścia do dalszych kwerend.

Zdaję sobie sprawę, że powyższa tekst brzmi jak reklama, ale wynika ona z mojego osobistego doświadczenia i kilku wielkich miłości muzycznych, których się kiedyś przez płyty tego wydawnictwa nabawiłem. Dla przykładu, dzięki płycie „Acuostic Africa” poznałem pana Richarda Bonę, a „Kothbiro” Ayuba Ogaby, wykorzystane w „Wiernym Ogrodniku” jako główny temat, odkryłem spory kawałek czasu przed ukazaniem sę samego filmu. Dzięki płycie „Music from the coffee lands”. Później samym Ogabą się zawiodłem, niemniej inspiracja była. Wreszcie wielka i niestety niespełniona miłość (jak każda, gdy jest się muzycznym beztalenciem) do bossaonvy. Również dzięki płytom Putumayo.

Nie będę wymieniać z jakich stron świata muzykę można tam znaleźć, bo to byłoby nudne i bez sensu. Wszystkich zainteresowanych odsyłam na stronkę, a sam odpalam płytę Raimunda Sodre, którą też znalazłem dzięki jednej z Putumayowych składanek.

1 Comment do tego wpisu:

  1. Elvis pisze:

    Zgodzę się: może to być niezły początek dla totalnych muzycznych ignorantów, dla nieco bardziej osadzonych w temacie – totalna gejnia.
    Mimo, że wiele płyt zostało nagranych chyba tylko dla kasy, przy odrobinie szczęścia (do tych kilku w miarę dobrych) Putymayo może być rzeczywiście dobrym miejscem żeby ZACZĄĆ. Bez wątpienia jest jednak kiepskim punktem na ZAKOŃCZENIE przygody z world music.

    (aż sama sobie nie wierzę, że w przypływie obiektywizmu napisałam o tym wydawnictwie cokolwiek dobrego…)