Jonquil plus dygresja

|September 16, 2009|koncerty|1

W niedzielę 20 września w klubie Re wystąpi Oxfordzki Jonquil. Ulubieńcy Yannisa Philippakisa – wokalisty Foals – zagrają małą trasę po Polsce (18/Wrocław, 19/Warszawa, 20/Kraków). Miłe zaskoczenie na początek sezonu.

Na rozgrzewkę duża dygresja. Lato się skończyło, idealny czas, żeby skończyć także z mitologią letnich festiwali. Zespoły które występują w maratonach coraz częściej można zobaczyć w klubach (Pivot otwierający Nową Muzykę, albo Handsome Furs ogłaszany jako gwiazda Off Festiwalu, były do usłyszenia na wiosnę 2009 w Krakowskich klubach). Koncerty na letnich festiwalach są krótsze, odbywają się w mniej komfortowych warunkach, dają kapeli mniejsze możliwości do złapania kontaktu z publiką i zagrania solidnych bisów, no i wrzucają kapele w nadmiar, który częściej przeszkadza niż służy. Publiczność przyzwyczaja się do kupowania koncertów w pakiecie, i w efekcie kreuje się przekonanie, że tylko na dużych festiwalach można zapoznać się z aktualnymi zjawiskami. Guzik prawda.

Lepiej przyglądać się temu, co dzieje się w klubach. W kameralnej atmosferze muzyka nabiera wibracji, a wakacje są od tego żeby pobujać się na statku, albo przemaszerować po lesie, a nie wychładzać organizm piwem i wiatrem stercząc godzinami na jakichś polach kukurydzy przerobionych tymczasowo na miejsce konsumpcji muzyki. Bo jakkolwiek chlubnie to nie jest sprzedawane w informacjach prasowych (sam się do tego przyczyniam, więc wiem co mówię), festiwale to masowa dystrybucja występów. Odpowiednik supermarketu. Wiadomo w Markecie taniej i więcej, ale czy nie wydaje się wam, że warzywa spod Hali Targowej wyglądają jakoś prawdziwiej i lepiej się je kupuje, kiedy można zagadać ze sprzedawcą? Koncert mało znanej kapeli w klubowych warunkach jest więcej wart niż gwiazda na otwartej przestrzeni. Sonic Youth podczas Openera był drażniący, Icy Demons, czy kam:as w warunkach kameralnych były krzepiące. Wiadomo, że nie doceniam w tym momencie specyfiki poszczególnych projektów i dynamiki zagadnień związanych ze snobizmem, modą i sławą, ale przyznacie sami że coś jest na rzeczy.

Teraz wróćmy do Jonquila. To jeden z tych zespołów, o którym Wikipedia nie wie nic. Tworzą gdzieś na „indyjskim” pograniczu, ale tym lepszym, ze świeżą bryzą, a nie stojącym w miejscu powietrzem. Trochę w tym folku, trochę postrockowych gitar, zgrabnych chóralnych zaśpiewów, trochę sprytnych instrumentalnych aranżacji, i brak obciachu przed łączeniem słodkich piosenek i aranżacyjnych ambicji (może jakiś zakład o to czy Rojek zaprosi chłopaków w przyszłym roku na Offa?). Nie ma w tej muzyce zadęcia, natomiast na pierwszy rzut ucha słychać sporo pasji i czystej radochy z grania.

Jeśli interesuje was jakimi ludźmi są członkowie Jonquila i jak nagrywają muzykę to poczytajcie i pooglądajcie dość zabawnego bloga jonquilband.blogspot.com (moja ulubiona fotka to ta z deskorolką i rowerkiem).

Gdyby komuś brakowało czasu na koncert to – żeby poczuć chociaż trochę szczerego żalu – warto odpalić z profilu myspace kawałki Lions i Parasol, koją. www.myspace.com/jonquiluk

Jonquil w Polse:
18 września 2009 Wrocław – Jazz Klub Rura
19 września 2009 Warszawa – Cafe Kulturalna
20 września 2009 Kraków – Re, g. 20.00, ul. Świętego Krzyża 4, www.klubre.pl

1 Comment do tego wpisu:

  1. Aśika pisze:

    Na małych, kameralnych koncertach łatwiej złapać kontakt z artystami, na dużych festiwalach łatwiej złapać kontakt z ciekawymi ludźmi o podobnych gustach muzycznych 😉 Obie rozrywki mają swój niezaprzeczalny urok i w obu można znaleźć upodobanie.
    Cieszy jednak niezmiernie, że Re kontynuuje swoją piękną tradycję świetnych koncertów (w tamtym roku muzycznie najlepiej wspominam wydarzenia właśnie stamtąd) i tylko czekam na mój powrót do Krk, żeby wpaść w wir dźwiękowych emocji.