We Call It A Sound – Animated
Maciej Pietrzyk|July 17, 2010|płyty|
W muzyce We Call It A Sound jest pierwiastek nie dający się podrobić. To osobliwa mieszanka intrygującego ponuractwa i magnetycznego zrezygnowania. Może jest tu trochę oczywistego, młodzieńczego odkrycia, że reszta świata Cie nie rozumie. Jednak czwórce młodziaków z Wolsztyna nie sposób odmówić odpowiedzenia tego wszystkiego poprzez szokująco dojrzałą muzykę.
Już sama okładka płyty, ubrana w stonowane kolory, zdaje się trochę zdradzać. Są tu bujające się ospale kompozycje, osadzone na wyraźnym bicie, okraszone syntetycznymi pejzażami. Bywają momenty kiedy wszytko nieznośnie się zlewa i pozostawia słuchacza z uczuciem zagubienia. Mimo tego – całość jest wciąż spójna, konsekwentna, autorska.
Muzycy “We Call It A Sound” mówią, że są dumni, iż nikt nie znalazł jeszcze dla nich szufladki. Spokojnie – pewnie się znajdzie – jakieś “post – coś tam”, ułatwiające wpisanie chłopaków w jakieś resentymenty, którzy składają ofiarę swoim pierwszym fascynacjom sprzed lat, lub idą wraz z ogólną modą, tyle że może nieco obok?
Bo mody może i jest tu trochę. „Słyszę, że wciąż jest trend na trzeszczące przecierki” – powiedziała mi znajoma po przesłuchaniu siódmego numeru na płycie “Signs”. W pozostałych ktoś inny usłyszał tu Talk Talk, a może to 4AD?. W utworze „Coffe break” słyszałem jakby Karate?
Pytanie, czy przy albumie “Animated” wyścig muzycznej erudycji ma sens. Zerkając choćby na rówieśników chłopaków z Wolsztyna – zespół Kumka Olik, szybko powinniśmy się z We Call It A Sound przeprosić. Panowie z Kumki Olik solidnie nagrali płytę, nawet fajną – tyle, że w kategorii “The best of nasze ulubione kapele”.
Stąd też, może nie słusznie, ale przymykam oko na dosłuchiwanie się w albumie “Aniamted” jakichś cytatów. Od słuchacza zależy po której stronie tutaj stanie. A owszem – nie zawsze jest łatwo: parę kompozycji ma dość podobny schemat. Wokal czasami lawiruje na granicy czystości, ale na polskim podwórku takiej barwy dziś nie uświadczymy. Męczą nieco te bity będące niebezpiecznie blisko gruboskórności, lub partie gitary flirtujące z bluesowym płaczem, niektóre kompozycję są na tyle transparentne, że można odnoście wrażenie, że słuchamy w kółko tego samego, bądź nasz player żongluje nieudolnie.
Jednak takie utwory jak: „Signs”, czy „Hospital pub note” udowadniają talent chłopaków do generowania ładnych melodii zbudowanych minimalnymi środkami. To muzyka, która wyraźnie definiuje 39 minut spędzonych z tym albumem.
Pamiętam ich występ na Slot Art Festiwal rok temu, o którym pisaliśmy tutaj. Byłem pod wrażeniem, jednak nie podejrzewałem, że już za rok wydadzą płytę. Miałem wrażenie, że wciąż jest tu trochę bałaganu, monotonności, trochę brzmieniowego brudu. Na albumie wiele się nie zmieniło – jednak fajne pomysły, dobre melodie, muzyczna dojrzałość, oryginalność brzmienia i przede wszystkim pomysł na siebie samych – przeważają. “Animated” to fajny debiut, dobry początek i widok na więcej i lepiej.
Mniejsze bo wizualnie brzydsze: