Przerwany hejnał pana Gabryelskiego
Marcin Białota|December 29, 2011|Historie z tapczanu, kraków, literatura, styl życia|
„Byłbym szczęśliwy, gdybym był cielakiem, z którego skóry pańskie buty wyprawione” – tymi słowami przywitany został w Krakowie zaraz po swoim przyjeździe Stanisław Przybyszewski.
Owym ekscentrycznym wielbicielem był niejaki Zdzisław Gabryelski, meloman, filozof i oryginał, właściciel największego w Krakowie składu fortepianów. Gabryelski urządził u siebie przyjęcie na cześć Przybyszewskiego. Jego mieszkanie w kamienicy Krzysztofory Tadeusz Boy-Żeleński opisuje w ten sposób:
Z pewnością w całej Europie nie znalazłoby się piękniejszego miejsca dla upicia się niż historyczny gmach Krzysztoforów, gdzie w szeregu sal stały szeregiem dziesiątki fortepianów, a w nich lśniły szeregiem czarne na przemian i białe klawisze. Pomyślcie tylko, jak to wszystko zacznie się w oczach dwoić, troić, giąć w fantastyczne kształty, wibrować, tańczyć, chichotać… Okna szeroko otwarte na cudny Rynek krakowski, muzyka płynie het, het, aż po mogiły Krakusa i Wandy, ukochane Preludium A-dur spływa się z trąbką mariackiego hejnału, wódkę przepija się szampanem, a zagryza koniakiem (…)
Nad ranem Gabryelski obiecał uroczyście Przybyszewskiemu najpiękniejszego koncertowego Steinwaya. W miarę trzeźwienia Steinway zamienił się w zgrabnego czeskiego Petrofa, którego pewnego dnia przywieziono do pustego mieszkania poety, znalezionego mu nota bene przez wielbicieli. Tak więc na początku, jak pisze Żeleński:
Postać Gabryelskiego urosła do wyżyn krakowskiego Medyceusza.
Jakiś czas później Przybyszewski wysłuchał opowieść pewnego młodego aktora Ankiewicza o śmiertelnie chorej matce, która całe życie pragnęła mieć fortepian. Poeta całym sercem agitował za składką na ten instrument dla owej nieszczęsnej kobiety. Spoglądał przy tym na Gabyelskiego właśnie, który jednak nie miał zamiaru w tej kwestii pomóc. Nie dość że stracił najpiękniejszego Petrofa i wyłożył sporą ilość gotówki, to na koniec został niesłusznie nazwany skąpcem i świnią:
Jak to! ten człowiek ma w swoim składzie ze sto fortepianów, a cierpi, aby matka Ankiewicza nie miała fortepianu? (…) Z golcem zawsze można mieć jakieś złudzenia: dałby, gdyby miał; ale tutaj fakt był jasny, oczywisty: ma w składzie sto fortepianów, a odmawia biednej wdowie jednego. W ewangelicznym pojmowaniu świata, jakie zawsze cechowało Przybyszewskiego, człowiek taki był zgubiony. (…) zakończyło się heroiczną sceną, gdy Stach, podrażniony jakimś przycinkiem, w nocy, na Rynku, zrzucił z nóg buty pożyczone od Gabryelskiego, nie chcąc zachować nic od „tego człowieka”, i w skarpetkach dumnie powędrował do domu.
Gabryelski odebrał od Przybyszewskiego ofiarowany fortepian, a stosunki między nimi nigdy się już nie poprawiły, co dla wielbiciela poety było niezwykle przykre (Boy nazwał go duszą wygnaną z raju).
Zdzisław Gabryelski to był dziwny człowiek. Żeleński twierdził, że było w nim coś niewyżytego, zahamowanego. Był studentem filozofii niemieckich uniwersytetów, wydał niewielką broszurę pt. „Czym filozofia jest, a czym będzie”, którą zdemaskowano jako plagiat z popularnego niemieckiego podręcznika. Gdy objął po matce skład fortepianów, objawiła się u niego żyłka handlowca. Ubierał się z ekscentryczną elegancją. Żeleński pisze ponadto:
W życiu lubił wygłaszać paradoksy, kryć histeryczny niemal entuzjazm i chorobliwą nadczułość pod maską zimnego Anglika, epatować oryginalnością.
Boy przytacza taką anegdotę o Gabryelskim:
Przez kilka lat miał burzliwy stosunek z głośną aktorką: przywiedziona do rozpaczy jego angielską flegmą, artystka chwyciła raz zapaloną lampę (naftową) i tą lampą wypędziła go w nocy w koszuli na schody. Gabryelski zadzwonił do pierwszych drzwi z brzegu i przedstawił się zdumionemu gospodarzowi najspokojniej w świecie: „Jestem Zdzisław Gabryelski, właściciel składu fortepianów, czy nie mógłby mi pan pożyczyć na chwilę spodni?”
O ekscentryczności tego człowieka niech zaświadczy również taki oto fakt:
Kiedy go ktoś odwiedzał po raz pierwszy Gabryelski prowadził gościa do wykwintnego męskiego buduaru, gdzie na półce stało kilka słojów z poronionymi ludzkimi foetusami. „To moje dzieci” objaśniał bardzo naturalnym tonem w odpowiedzi na pytające spojrzenia gościa. I podobno to była prawda!!
W kilka lat po wyjeździe Przybyszewskiego, Gabryelski zaczął promować pod Wawelem pianolę. Nie tylko ją sprzedawał, ale również sam namiętnie na niej grywał. Pewnego lata przez otwarte na Rynek okna Krzysztoforów nieustannie płynęła muzyka:
O którejkolwiek godzinie nocy było wejść na Rynek, zawsze słyszało się tę muzykę, która, nie wiadomo czemu, miała coś upiornego. Jednego dnia nad ranem nuta się urwała – długa cisza – i rozległ się strzał. W gabinecie z foetusami znaleziono Gabryelskiego z przestrzeloną czaszką martwego na kanapie.
Tekst napisany w oparciu o książkę:
Tadeusz Boy-Żeleński, Fortepian Stacha [w:] Reflektorem w mrok, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1981
Na zdjęciu: Stanisław i Dagny Przybyszewscy
August 5th, 2012 at 9:11 pm
Dziękuję, bardzo dobre opracowanie.