Sátántangó

|June 9, 2011|film|0

Satantango

Nie tak dawno temu, nie tak daleko stąd, była sobie upadła państwowa farma, na której zostali już tylko najbardziej niezdolni do działania pracownicy. Narodziła się w głowie węgierskiego pisarza Laszlo Krasznahorkaia, który postanowił sportretować beznadziejność i nadzieję – matkę głupich. Na podstawie powieści “Szatańskie Tango” jego rodak nakręcił film o tym samym tytule, który przeszedł do historii.

Film Beli Tarra trwa siedem i pół godziny, zawiera ujęcia długie na siedem minut, ale nie tylko to zapewniło mu miejsce w głowach i na półkach amatorów dobrego kina na całym świecie. “Szatańskie Tango” pokazuje smutną egzystencję mieszkańców węgierskiego PGR-u na czarno-białej taśmie i podporządkowując ich jej nastrojowi także pogodę. Twórcy kina akcji w ciągu tak długiego czasu zdążyliby uśmiercić setki osób, tymczasem u Tarra umiera tylko jedna, powodując znacznie większe przygnębienie. Kamera pokazuje długo i dokładnie twarze nielicznych bohaterów, towarzyszy im gdy idą zabłoconymi drogami w strugach deszczu. Te obrazy zostawiają niezatarte wrażenie u każdego, kto obejrzy film lub przeczyta książkę.

Zresztą, z jednej strony stanowią one całość, a z drugiej – uzupełniają się. Film powstał dopiero dziewięć lat po wydaniu książki, ale scenariusz niemal dokładnie odpowiada zawartości książki: jest podzielony na takie same rozdziały, sekwencja wydarzeń jest taka sama, nawet ujęcia zdają się odpowiadać opisom. Kto wie zresztą, czy Tarrowi nie przyświecał przewrotny cel nakręcenia filmu dokładnie według książki – 450 minut to mniej więcej tyle czasu, ile trzeba poświęcić na przeczytanie liczącej 330 stron powieści.

Oczywiście nie wszystko opisane zdaniami da się pokazać na ekranie i nie każdy obraz da się przełożyć na ciągi liter. Dlatego w filmie nie usłyszymy wszystkich myśli doktora obserwującego zza okna swojego domu życie wioski, czy tego, co o sobie nawzajem sądzą Futaki i Schmidt, jakie plany ma wobec pani Schmidt Halics. Z drugiej strony czytając opisy Krasznahorkaia nie można sobie wyobrazić trzech pozostających na długo w pamięci (a dla innych – dłużących się) scen marszu: Irimiasa, Sanyiego i Petrinę idących do wioski, Irimiasa i Petrinę gnanych przez wichurę ulicami miasta, Estike zmierzającą do śmierci z martwym kotem pod pachą. Pisarz i reżyser współpracowali ściśle, tworząc jednen z najbardziej spójnych zestawów powieść-ekranizacja.

Jeśli ktoś ma skłonności do zbytniego poddawania się nastrojowi filmu lub książki, powinien unikać “Szatańskiego Tanga”. Poza błotem, lejącym wiecznie jesiennym deszczem, dołują tutaj postaci, które nie potrafią kierować własnym życiem, realizować nawet najprostszych marzeń. Upatrują mesjasza w donosicielu, który myśli wyłącznie o własnych korzyściach i nie potrafią się wyzwolić spod jego wpływu. W trans wprowadza ich wino, palinka i grane na harmonii w obskurnej gospodzie tango. Nie mają przed sobą żadnej przyszłości i nie potrafią niczego z tym zrobić. Chyba najbardziej przygnębiającą postacią w filmie jest mała Estike, która naprawdę ma powody by bać się ludzi i uciekać od życia.

Ale warto poświęcić siedem i pół godzin na dzieło Tarra by zobaczyć zupełnie inne kino niż to, do którego przyzwyczajają na komercyjne produkcje. Nie ma tu zwrotów akcji, krótkich ujęć ani błyskotliwych dialogów. Jest za to nastrój i – być może – prawda o życiu, dla których można nazwać Tarra ekspresjonistą kina ostatniej dekady XX wieku. A po obejrzeniu i przeczytaniu książki zostaje materiał do interpretacji i poszukiwać drugiego i trzeciego dna, które na pewno istnieją.

Komentarze do tego wpisu są wyłączone.