Everything Everything “Man Alive”

|October 1, 2010|płyty|3

Biorąc pod uwagę wysoki poziom mierności jaki zgromadził się wokół gatunku pop, kojarzenie go z płytą „Man Alive” jest przysłowiowym rzuceniem perełki między wieprze. Chodź z drugiej strony myśląc o tym albumie pcha mi się do głowy cytat z Fisza: “Za bardzo pop na podziemie, za bardzo podziemny na pop”

Promujący płytę singiel “Schoolin” zapowiadał lekką rewolucję. Może bez koszy wypełnionych głowami Indie-rocka i mu pochodnych, ale czuć było, że trochę krwi łyczkom upuści. Przyznaję, na parę dni nie rozstawałem się z tą nutą. Energetycznie, zgrabnie, synkretycznie i z polotem jak na ponoć pop. Wręcz wydaje się, że mamy coś jakby nowego i świeżego. No i ten śpiew a capella i charakterystyczna maniera wokalisty. W rezultacie wypatrywanie płyty długogrającej przypomniało mi czasy kiedy czekało się na kolejny odcinek Simpsonów w telewizji.

Płyta się pojawia i… okazuje się być tylko lepiej. „Man Alive” to prawdziwy creme de la creme twórczości kwartetu z Manchesteru. Wszyscy Panowie zdają się być sprawni nie tylko technicznie, ale także i melodycznie. Wcale nie banalne rytmy, wymagające wokalizy, czujna zabawa elektroniką –  wszytko to brzmi nad wyraz świeżo. Słychać, że pracowali nad tym.

Także produkcyjnie. Uświadomić można to sobie zwłaszcza przy konfrontacji płyta  – występy na żywo, których sporo po sieci już krąży. I nagle – tu i ówdzie wokal idzie z boku, tu jakiś lekki fałsz. Także warstwa czysto instrumentalna zdaje się blednąć – impet i precyzja z płyty gdzieś przepada. Zostaliśmy oszukani? Czy mamy kolejny zespół, który zbyt szybko znalazł się na ołtarzach? Który, owszem wiele pracy włożył w materiał, ale jeszcze więcej w jego ubarwienie w studio?

Nie do końca. Znów pcha się kolejny cytat, autor nie znany, za to miejsce w panteonie maksym nadwiślańskich utwierdzone: “Z gówna rzeźby nie ulepisz”, a ten materiał, gówniany nie jest.

Są na tej płycie numery świetne. Prościutki, acz genialny „Two For Nero”, wspomniany majstersztyk „Schoolin”, czy szczytujący Weights. Z drugiej strony jest parę fragmentów, które po parokrotnym przesłuchaniu zlewają się w jakąś bliżej nie określoną melasę. Czasem również charakterystyczna maniera wokalisty, aż się prosi, aby stała się mniej charakterystyczna.

Wybór oczywiście zależy od słuchacza. Jedno jest pewne – zetknięcie się z tą płytą do chwil straconych z pewnością należeć nie będzie.

No i ten lajf:

3 Comments do tego wpisu:

  1. sita pisze:

    ładny,tylko brakuje jaj
    tych męskich
    ta bezpruderyjność
    to nie odwaga
    raczej kompleksy

  2. maJah pisze:

    gdzie w Polsce można tę płytkę kupić?

  3. Maciej Pietrzyk pisze:

    Dobre pytanie…