Trudny do sprecyzowania tekst o koncercie Jeffrey’a Lewisa
Maciek Kozłowski|September 13, 2008|koncerty|
Początek września był gorący. Rozpętała się wojna wokół filmu o Westerplatte. Trudno się niektórym pogodzić z tym że naszymi narodowymi mitami manipulowali spece od propagandy. Ale nie o tym miałem pisać. Pierwszego września, nikt nie szturmował składnicy, ani nie spadły żadne bomby. Za to w Stranger Cafe można było posłuchać komiksowej opowieści o Leninie, Stalinie, Trockim, głodzie i podróżach w kosmos. Żeby było ciekawiej o tę arcyzabawną interpretację dziejów rosyjskiego komunizmu, pokusił się nie kto inny, tylko Amerykanin, w dodatku punkowiec z Lower East Side w Nowym Jorku.
Wszystko zaczęło się od opóźnienia, podróżnych toreb, wykładania stolika z komiksami i płytami wydanymi domowymi sposobami. Trio Jeffreya Lewisa niespiesznie zainstalowało się na scenie. Jeszcze rytualne piwo i do dzieła. Hmm… to co pokazali miało wiele wspólnego ze spektaklem. Nie było kostiumów, ale dramaturgii nie brakowało. Oprócz kawałków z reperutaru – czyli pląsów między folkiem, punkiem i awangardą – zobaczyliśmy także wspomnianą historię komunizmu i usłyszeliśmy historię nowojorskiego punka, włącznie z cytatami muzycznymi. Ścieżka edukacyjna, nie ma co.
Lewis się na szczęście nie silił, tylko robił swoje najlepiej jak potrafił, a potrafił. Bez zająknięcia recytował z prędkością karabinu liczące kilometry teksty, sprawnie odgrywał riffy i przewracał kartki w ręcznie wykonanych wielgachnych komiksach. Brat, Jack Lewis (bas, głos i klawisz obsługiwany… stopą) i David Beauchamp (perkusja i inne zabawki) nie pozostawali bynajmniej na tyłach tego show. Było zjawiskowo i swojsko zarazem. Chłopaki mieli ewidentnie dobrą zabawę. Ja razem z nimi. Do tego stopnia, że w okresie deficytu budżetowego zakupiłem po koncercie płytę.
January 31st, 2009 at 12:18 pm
ha, kolejna fajna relacja z koncertu:)ale Ty to chyba nie Borsuk?