Henry Rollins – Nights Behind the Tree Line

|January 4, 2009|płyty|0

nights-behind-the-tree-line

Henry Rollins, muskularny tytan pracy nie zwracający uwagi na pokusy tego świata, wydał wiele książek, nagrał wiele płyt – rycząc do mikrofonu lub rozmawiając z ludźmi. Poznałem sporą część jego płyt ze „spoken word”, ale właśnie ten niezmiennie wywiera na mnie najmocniejsze wrażenie.

Nie jest to prezentacja Hanka, jakim zna go duża część fanów – marine przerzuconego nagle z oka wojennego cyklonu do Los Angeles, światowej stolicy rozrywki. Tym razem jest to człowiek skłonny do okazywania uczuć, które zwykle bierze się za oznaki słabości, nawet melancholii. Może to właśnie prawdziwa twarz Rollinsa, a może ma ich wiele – jak wielu ludzi, którzy chcą osiągnąć więcej niż ich otoczenie, ale nie są pewni w jaki sposób.

Treść monologów nie ma ze sobą wiele wspólnego. Za to wszystkie razem pasują do siebie atmosferą: ludzie nie są braćmi, traktują innych jak przedmioty i nikt nie zdoła tego zmienić. Możesz się słuchaczu zalewać łzami słysząc tę prostą prawdę z ust niezmordowanego głosiciela etosu pracy, ale nie zmienisz tego, że wymowa historii opowiadanych przez narratora jest manifestem defetyzmu, biorąc pod uwagę jego postawę propagowaną w Rollins Bandzie czy na wcześniejszych płytach z monologami.

Weźmy na przykład Mayę. Wyjątkowa kobieta, jak łatwo wyczytać spomiędzy słów Rollinsa, staje się narkomanką, prostytutką nie zdającą sobie sprawy z szans, jakie daje życie. Uparcie odrzuca pomoc wszystkich życzliwych ludzi, pomaga w samobójstwie podobnej do siebie dziewczynie. Narrator/bohater nie może nic zrobić. Jeszcze bardziej przybijająca jest historia o radosnym oczekiwaniu na bliską osobę, które przerywa dopiero wiadomość o jej śmierci. I tym razem rozwoju wypadków nie da się zmienić, a poczucie straty pozostanie żywe przez długi czas.

Teksty wypowiadane przez Henry’ego pozbawione są wszelkich upiększeń, komentarzy, które mogłyby pobudzać uczucia słuchaczy. Nie mają wprowadzeń, przedstawiają tylko zdarzenia, a refleksje pozostawiają słuchaczowi. Kto chce, po przesłuchaniu tej płyt y może się upić, popłakać czy spokojnie zamyślić się i zasnąć. Nie ma w nich dramatyzmu, ale mimo to trudno je zapomnieć. Historie mówią o tym, w jak absurdalnym miejscu żyją ludzie i jak wytrwale pracują nad tym, by swoim zachowaniem ten świat uczynić jeszcze bardziej obfitującym w absurdy.

Najbardziej absurdalna jest chyba walka z własnymi uczuciami, która przynosi ból – temat, który towarzyszy opowieściom byłego wokalisty Black Flag wielokrotnie.
Płyta ma wyjątkowy klimat, którym emanuje każda jego minuta. Większość słuchaczy pewnie uznałaby go za nudny lub mdły, ale mi podoba się właśnie senność i spokój pomieszany z absurdami życia na Ziemi. Od czasu do czasu słucham go sobie przed zaśnięciem, szczególnie jeśli wszystko idzie po mojej myśli.

Komentarze do tego wpisu są wyłączone.