The Fall – This Nation’s Saving Grace
Michał Wojtas|June 19, 2009|płyty|
Dawno dawno temu… zespół Sonic Youth wydał swój album “Bad Moon Rising”, od którego zaczął swoją ekspansję w kierunku medialnego patronatu nad wszelkiej maści gitarową alternatywą. W tym samym roku 1985, po drugiej stronie Atlantyku, Mark E. Smith i jego kolejny zestaw muzyków wydali “This Nation’s Saving Grace”, który ogólnoludzka świadomość potraktowała nieco gorzej.
Która z tych dwóch płyt lepiej sobie poradziła z ostatnim ćwierćwieczem – to temat na pracę licencjacką na dyskursie muzyczno-alternatywnym po drugiej wojnie światowej. Ja się nie zamierzam zastanawiać, na pewno angielska jakość przemawia do mnie znacznie bardziej – za pomocą porządnego rytmicznego walenia w perkusję, głębokiego dudnienia basu i prostackich riffów gitarowych. Poza tym: brudu, chaosu, szalonych wizji Smitha i jego pijackich zaśpiewów. Właśnie to są dla mnie pierwsze skojarzenia z tym albumem the Fall.
Ten zespół to jedna z najlepszych rzeczy, która powstała w Anglii po punkowej ofensywie lat 70. W tym samym czasie grały tak wpływowe dla dzisiejszej muzyki gitarowej zespoły jak: Bauhaus, Joy Division Clash czy Wire i one też są dziś bardziej popularne. The Fall po pierwsze przez kolejne lata i dekady był właściwie projektem jednego człowieka, który realizował swoje własne wizje – we współpracy z wieloma bardziej lub mniej wytrwałymi muzykami.
Wizje Smitha nie powstawały w oderwaniu od Manchesteru, który do dziś wydał masę ważnych zespołów, i Anglii. O swoim kraju mówi twórca the Fall także na tej płycie – w kawałkach “Barmy” czy “Spoilt Victorian Child”. Swoboda interpretacji jest bardzo duża, bowiem kolejne wersy składają się z mało pasujących do siebie, nie wiążących się chronologicznie zdań. Często w tekstach daje o sobie znać krytyczne spojrzenie Smitha na społeczeństwo (“My New House”) i problemy z komunikacją i współpracą z innymi ludźmi (“Paint Work”), wreszcze z samym sobą (“Couldn’t Get Ahead”). Z kolei “Rollin’ Danny” to temat jakby na żywo wyjęty z tekstów the Clash.
Niedbały, bełkotliwy wokal Smitha jest znakiem rozpoznawcznym tego zespołu i tej płyty, ale podobnie jest też z: głuchym werblem, mięsistym basem i brzmieniem gitar typowym dla postpunkowych brytyjskich zespołów lat 80. Niektóre kawałki oparte są o bardzo proste patenty gitarowe – przede wszystkim “Barmy”, “Spoilt Victorian Child” i “Vixen”. Na tej płycie słychać także eksperymenty Fall z elektroniką – szczególnie w chyba najlepszym “L.A.” i “Paint Work”. Ten drugi jest kolażem z audycji radiowych, na tle których pojawiają się wokale i sztuczna perkusja. Nie ma hałasu na taką skalę jak u późniejszych Sonic Youth, ale za to dużo nietypowych, szczególnie jak na tamte czasy, zagrań dźwiękiem.
Oczywiście nie przesłuchałem wszystkich 29 albumów the Fall, ale tym na pewno dali lekcję, jak zagrać prosto, odkrywczo i szczerze. Mimo ten zespół nie nalezy do pierwszego rzędu sław, jego wpływy słychać pewnie w przynajmniej jednej na 10 nowych gtarowych płyt.