The Legendary Pink Dots – The Maria Dimension

|October 28, 2009|płyty|0

The Legendary Pink Dots - The Maria Dimension

Do jakiego gatunku to zaliczyć? Holendersko-angielskiego folk-ambientu? Po prostu muzyki elektronicznej, industrialu czy poezji śpiewanej? Każdy słuchacz może umieścić sobie The Legendary Pink Dots w pasującym miejscu na mapie swoich doświadczeń muzycznych i ze sporym prawdopodobieństwem ta płyta znajdzie się tam jako próbka definiująca styl tego zespołu.

“The Maria Dimension” w warstwie muzycznej jest spokojna, nie zawiera hałasu, mocnych uderzeń perkusji. Rekompensuje to klimatem, na który składają się dziesiątki próbek dźwiękowych, sposób ich użycia, nagrane w specyficzny sposób “żywe” instrumenty i głos oraz styl śpiewania Edwarda Ka-Spela, który można porównywać ewentualnie z manierami Johnna Balance’a czy Davida Tibeta, ale tak naprawdę zagwarantował wokaliście Pink Dots własną, wygodną i pustą półeczkę w historii muzyki.

Właśnie takie niepewne wypowiadanie (bo śpiew, to też nie do końca odpowiednie słowo) tekstu idealnie pasuje do aranżacji, w których słychać zwykle ciche organowe tło, gitarę przywodzącą na myśl klasyczne płyty Pink Floyd, a czasem pojawiają się także saksofon i trąbki. Żeby słuchać tej płyty, potrzebna jest cisza, wewnętrzny spokój i ciemność lub stonowane światło, a nade wszystko – wyobraźnia. Za jej pomocą można odbierać samą muzykę, a także to, o czym śpiewa/mówi Ka-Spel. Między taktami ukryty jest nastrój płyty, a także “magia”, jaką chce wykreować tak wielu muzyków.

Pod względem surrealizmu i tajemniczości tekstów, wokalista liczącego już ćwierć wieku zespołu mógłby z powodzeniem konkurować z Frankiem Blackiem. Inspiracje do użytych słów i obrazów, na które się składają, także czerpie z bardzo wielu, niekoniecznie jednoznacznych, źródeł. Na tej płycie, zgodnie z tytułem, usłyszeć można wiele odwołań do katolicyzmu. Ka-Spel przywołuje opowieść Chrystusa o bogaczach i uchu igielnym w “Pennies For Heaven” oraz opowieść o agresji i niszczeniu rdzennych kultur przez wysłanników chrześcijańskiej Europy w “The Third Secret”. Sam tytuł tej piosenki dużej części katolików może się zresztą skojarzyć z jednym z najbardziej znanych “cudów” – do którego z pewnością celowo nawiązał zespół.

Na miano poezji śpiewanej ta płyta zasługuje także dzięki takim tekstom jak “Expresso Noir” i “Lilith”, które równie dobrze by się broniły zapisane wers po wersie na papierze. Dla mnie najlepszy jest “Third Secret”, ale nie zdziwię się, gdy ktoś wybierze sobie niemal każdy inny utwór na płycie. W “Grain Kings” oczarowuje gitara i “zegarowy” rytm, w “Crushed Velvet” – industrialowy stukot połączony z saksofonowym solo, a w “Home” klimat, który pasowałby dobrze do “Wildhoney” Tiamat. Przy “The Maria Dimension” na pewno można odpocząć od rzeczywistości – niekoniecznie wspomagając się chemikaliami.

Warto posłuchać tej płyty i zastanowić się nad zbliżającymi się na początku listopada polskimi koncertami The Legendary Pink Dots.

“Third Secret”

Komentarze do tego wpisu są wyłączone.