RED: Reality Entirely Decomposed
Michał Wojtas|October 24, 2010|film|
“Red”, film nakręcony przez Niemca, na podstawie komiksu stworzonego przez Anglika, to wysokobudżetowa komedia-pastisz amerykańskiego kina akcji ze służbami specjalnymi i “polityką zagraniczną” w tle. Zgrabny scenariusz, dobra obsada, dobre zdjęcia sprawiają, że w kinie można się dobrze bawić – o ile nie zadaje się pytań o co w tym wszystkim chodzi. Gdy skończą się reklamy, warto sobie przypomnieć, że filmy z Hollywood osadzone są nie w rzeczywistości a w mitach wykreowanych przez tysiące pracowników tego kombinatu zmyślenia.
Do kina przyciąga nie tyle nazwisko reżysera, co odtwórców głównych ról. Numer jeden jest pokazywany wyjątkowo często, nawet jak na film akcji, Bruce Willis. Na plakacie poza nim są John Malkovich, Morgan Freeman i Hellen Mirren, ale główną kobiecą gra Mary-Louise Parker. Jako że każdy z nich gra postać pasującą do poprzednich filmów, w których ich widzieliśmy, wszystko do siebie pasuje i miło się ogląda. Nikt na szczęście nie silił się tu o dodanie do scenariusza jakichś “ambitnych” lub “edukacyjnych” wątków. Główny bohater, Frank Moses, to emerytowana gwiazda brudnych operacji CIA. Do jego spokojnego życia wkraczają nagle uzbrojeni mordercy i jest zmuszony uciekać, jednocześnie szukając mocodawców hitmenów.
Scenariusz, napisany przez Jona i Ericha Hoeberów, bazuje na liczącej zaledwie trzy odcinki serii o tym samym tytule, wymyślonej przez Warrena Ellisa. Ten Anglik pracował dla DC i Marvela nad dziesiątkami serii o superbohaterach, więc temat ma rozpracowany. Jego pomysł został dostosowany do wymagań filmu, obsady, a styl okładki narysowanej przez Cully Hammera wykorzystano do materiałów promocyjnych. Jednocześnie, intryga została rozciągnięta aż na wiceprezydenta/kandydata na prezydenta USA, który miał wydać rozkaz zabicia Mosesa. Nie po raz pierwszy można się zdziwić, z jak wielką łatwością Amerykanie wstawiają tego typu antysystemowe wątki do filmów będących częścią tego systemu. W tym przypadku okazuje się, że wysoko postawiony polityk nie zlecił morderstwa bezpośrednio, choć i tak wyniki śledztwa naszego bohatera nie są budujące.
Ale nie o to chodzi. Przez dwie godziny na ekranie widzimy pogonie, strzelaniny, kilka zabawnych gagów, galerię osobliwości, której gwiazdą jest Malkovich. Moses pije wódkę w ambasadzie rosyjskiej, wciąga topowego agenta CIA w policyjną zasadzkę, odwiedza starych znajomych, wśród których jest siwowłosa morderczyni pracująca dla Mi6, CIA, a teraz biorąca fuszki od czasu do czasu, żeby nie wyjść z wprawy. Do tego mamy watek miłosny, bo Moses/Willis zakochuje się przez telefon w pracowniczce ubezpieczeniowej infolinii. Patrząc na jej dekolt, trzeba przyznać, że ma wyjątkową intuicję, jak na dobrego agenta przystało.
Porównań mogło by być wiele, ale pierwsze, ale jako pierwszy przychodzi mi do głowy film “Burn After Reading” Joela i Ethana Cohenów, połączony ściśle tematem i osoba Malkovicha (grającego tu tę samą rolę). “Red” na pewno nie zostanie w głowie tak długo jak ten film i nie powoduje takich wybuchów śmiechu. Zresztą Robert Schwentke i scenarzyści nie szli w stronę aż tak daleko posuniętej farsy i obśmiewania konwencji. Ich dzieło miało przede wszystkim dostarczać rozrywki i jak na ludzi nie mających wielkiego doświadczenia w Hollywood, poradzili sobie dobrze. Warto obejrzeć, choćby dla sceny, w której Willis wysiada z kamienną twarzą z samochodu w pełnym biegu. Niech żyje rozrywka!