Alfred Döblin – “Berlin Alexanderplatz”
Michał Wojtas|November 7, 2010|literatura|
Franz Biberkopf zdecydował się prowadzić uczciwe życie i wytrwał w tym postanowieniu przez kilkadziesiąt stron jednej z najważniejszych niemieckojęzycznych książek XX wieku. Na kolejnych można przeczytać o tym, jak szary pracujący człowiek toczy nierówną walkę z Kurwą Babilońską – czyli wielkomiejską stolica Republiki Weimarskiej i jak życie bez przerwy podstawia mu nogę. Ze względu na sposób jego opisania, to półtora roku z życia Biberkopfa przeszło do historii.
Głównego bohatera wydanej w 1929 powieści Alfreda Döblina spotykamy gdy opuszcza po czterech latach odsiadki mury więzienia. Po tak długiej izolacji boi się budynków, ludzi na ulicach, samochodów. Jest to zupełnie inny Berlin niż dzisiejszy, Berlin, w którym Tegel kojarzy się właśnie z więzieniem (nie z lotniskiem), a nad tytułowym placem nie góruje “Telespargel”, nie ma na nim arcydzieł socrealistycznej architektury. To dwumilionowa metropolia, która została zburzona piętnaście lat później amerykańskimi bombami i rozjechana rosyjskimi czołgami. Berlin, jego mieszkańcy, budowle i knajpy są bohaterem powieści w równym stopniu co Biberkopf. Dzięki temu nieistniejące już miasto zdołało przetrwać w skomplikowanych opisach Döblina, w zamyśle będących punktami widzenia różnych berlińczyków.
Biberkopf jest także opisywany z różnych perspektyw. Poza wszechwiedzącym narratorem, mówią o nim dziesiątki postaci występujących w powieści, a także on sam – nie tylko mówi, także myśli. Czasem jest prostodusznym, naiwnym, ale nie wadzącym nikomu obywatelem Republiki. Przy innych okazjach – przestępcą, który szkodzi państwu, własnym sąsiadom, ma za nic prawo i jego stróżów. Na pewno jest człowiekiem z krwi i kości, którego można polubić, a przede wszystkim – współczuć.
Jest bowiem też “Berlin Alexanderplatz” kroniką nieszczęść, które biją w byłego pracownika cementowni, byłego tragarza, gazeciarza, alfonsa, włamywacza. Po każdym upadku potrzebuje czasu, ale w końcu zbiera się na nogi, mówiąc do siebie, że musi być silnym. Nie jest to jednak bohater, który nadaje się na patrona narodowosocjalistycznych robotników – raczej postać należąca do dekadenckiego świata, który rządy NSDAP chciały zetrzeć na proch. Właśnie jako zapowiedź totalitaryzmu można zinterpretować tekst “marsza”, który zamyka ostatni rozdział.
Książka ta nie jest łatwa w odbiorze. Nie ma mowy o jasnej, uporządkowanej narracji. Niemal co stronę zmienia się narrator, czas akcji. Narracja jest przerywana przemyśleniami, wspomnieniami, urywkami piosenek i tekstów z prasy. Język też bardzo odbiega od standardowego literackiego, z czego tylko mogą się cieszyć amatorzy berlińskiego dialektu i badacze historii niemieckiego. Akcja nie jest dynamiczna, zamiast iść do przodu, często się cofa. Czasem trudno zrozumieć, o kim i o czym jest mowa – symboli można się dopatrzyć niemal w każdym akapicie.
Te problemy może wynagrodzić poetyckość opisu i rytm pojawiania się różnych elementów składowych książki, który świetnie zaplanował autor. Z urywków opisów, dialogów, myśli, wyobraźnia czytelnika może zbudować obrazy bohaterów książki: prostytutek, złodziei, barmanów i bywalców knajp, a także Berlina AD 1928: dworców kolejowych, rzeźni, komisariatów policji, ruchliwych ulic. Sam język jest bohaterem – to wynik wpływów różnych ruchów literackich, których świadkiem lub uczestnikiem był autor.
I to właściwie wszystko – lub dopiero początek. Powieść Döblina rozsławiła jego nazwisko w Europie i Ameryce, wpływała na literaturę po obu stronach Atlantyku. Dostarczyła też materiału na piętnastogodzinny serial Reinera Wernera Fassbindera, jeden z najbardziej znanych niemieckich filmów lat 80. To świadczy tylko o tym, jak wiele spostrzeżeń na temat miasta, jego mieszkańców i losu człowieka w ogóle zdołał tu zawrzeć berliński psychiatra. Kto zdoła zmierzyć się z tą powieścią, na pewno nie będzie uważał godzin przy niej spędzonych za stracone.