Boya-Żeleńskiego wspomnienia o krakowskich kawiarniach

|November 27, 2011|Historie z tapczanu, literatura, styl życia|1

Boya-Żeleńskiego wspomnienia o krakowskich kawiarniach

„Wisełka wolno płynie, ma czas robaczku, ma czas” mawiał Stanisław Przybyszewski w czasie długich dysput w krakowskich kawiarniach ponad 100 lat temu. Kraków już wówczas szczycił się wielką liczbą tych lokali nazwanych przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego „kuźniami intelektu”.

Gdyby ktoś obecnie mógł ujrzeć dawną kawiarnię krakowską z okresu Młodej Polski, byłby mocno zdziwiony. Żeleński tak ją opisuje:

Klasztor. Sami mężczyźni. Kobiety nie chodziły do kawiarni. Mężczyźni tonący w plikach gazet. Pożeracze gazet, którzy gromadzili koło siebie sterty drukowanego papieru, siadali na nich, strzegli ich zazdrośnie, gdy inni czekali godzinami na swoją kolej. Polskie, niemieckie, francuskie, angielskie, dzienniki, tygodniki… Czego oni szukali w tej bibule? Oszukiwali niedostatek żywego życia. Kibicowali. Całemu światu. Życie przeciętnego krakowianina było wiecznym kibicowaniem.

Filozoficzne dysputy, szkoła dialektyki, w powietrzu latają wielkie nazwiska: Ibsen, Nietzsche, Stirner, Dostojewski, Hamsun, Spinoza. Nieraz dyskusja przeradzała się w zażartą kłótnie. Niekiedy pojawiały się jednostki wiodące prym w debacie:

Stolik kawiarniany miał swoich herosów. O ile większość mełła językiem, dysputując nieraz zawzięcie o pisarzu, którego żaden ze spierających się nie czytał, byli tacy, którzy czytali i chłonęli wszystko. Za wszystkich. Studnie erudycji. Ludzie o zdumiewającym obszarze wykształcenia, zużywanego jedynie na terenie kawiarni.

W ówczesnym Krakowie wedle opisów Boya czasu było dość. Kiedy zamykano jedną kawiarnie, zawsze można było przenieść się do drugiej:

W tym sennym mieście kilka kawiarń było otwartych do trzeciej rano! Bez muzyki, broń Boże, tym krakowski wyjadacz kawiarniany gardził: tylko gazety i gadanie. Można było dostać wódki, szynki, jajka, więc po co w ogóle wychodzić?

Kiedy jednak wybijała godzina trzecia nad ranem, a nie wszystkie wnioski zostały przez dyskutujących wyciągnięte, pozostawało udać się w jedno jedyne czynne o tej porze jeszcze miejsce:

(…) była kawiarnia, której nie zamykano nigdy, otwarta bez przerwy dniem i nocą przez trzydzieści lat istnienia: „Rosenstock” („Rosenkreutzer” jak go nazywał Przybyszewski), na rogu ulicy Lubicz.

Żeleński opisuje, że była to najbardziej malownicza knajpa jaką znał, a to z tego względu, że po trzeciej nad ranem spotykały się tam wszystkie stany:

Złota młodzież wprost z balu we frakach, i również we fraku kelner z innej kawiarni, który po fajrancie zachodził jako gość na partyjkę bilardu. Tupot nóg dorożkarzy wstępujących na rozgrzewkę i szwargot oficerów austriackich.

Tam można było kontynuować dysputy aż do białego rana. Z biegiem czasu przybył miastu jeszcze jeden nocny lokal, a mianowicie Dworzec Główny:

Tam – już za czasów „Balonika” wędrowali nad ranem wypędzeni skądinąd cyganie. Pamiętam jak raz malarza Stasia C. (Stanisław Czajkowski – przyp. M.B.), zalanego porządnie, opanowała myśl, że wszyscy, którzy tam czekają na ranne pociągi, przyszli pić, tylko „kuferki hycle, dla niepoznaki pobrały”, powtarzał z podziwem dla ich pijackiej chytrości.

Boy-Żeleński nie pamięta dokładnie, kiedy w kawiarniach zaczęły bywać kobiety. Jako jeden z pierwszych lokali, do których zaczęły chodzić całe rodziny wymienia kawiarnię „Secesja’ na rogu Rynku i Św. Anny. Na przeciwległej stronie rynku, na rogu Sławkowskiej i Szczepańskiej mieściła się natomiast stara kawiarnia Sauera:

Aby iść umiarkowanie z duchem czasu, Sauer wprowadził pokoik, gdzie mężczyzna mógł pojawić się tylko o tyle, o ile towarzyszył damie. Koniec temu nonsensowi położył jakiś gość, który wszedł sam i zażądał herbaty. Przeproszono go, że nie wolno go obsłużyć, o ile jest bez damy. „A, tak?” odpowiedział i wyszedł. Za chwilę wrócił z „protustką” (jak to nazywa Jakub Wojciechowski) z rogu, posadził ją naprzeciw siebie i rzekł spokojnie do osłupiałego kelnera: „Proszę o herbatę”.

Jedną z najruchliwszych kawiarni był „Schmidt” na rogu Szewskiej i plant. Nie można także zapominać o kawiarni pana Turlińskiego „Paon” („Pod Pawiem”), która mieściła się na ulicy Szpitalnej 38. To właśnie tutaj nad ranem robił swoje portrety Wyspiański. Tu przesiadywała krakowska cyganeria. W tym miejscu, wedle relacji Żeleńskiego, spotkali się pierwszy raz Przybyszewski i Kasprowicz. Po bankructwie kawiarni artyści przeniosą się do Cukierni Lwowskiej Jana Michalika przy ulicy Floriańskiej, gdzie w 1905 roku narodzi się kabaret „Zielony Balonik”.

Tekst napisany w oparciu o książkę:
Tadeusz Boy-Żeleński, Kuźnie intelektu [w:] Reflektorem w mrok, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1981

1 Comment do tego wpisu:

  1. michał pisze:

    kto przeczytał wszystko i potrafił to udowodnić w rozmowie, był najbardziej hip:)