Mudhoney – Proxima, 16.10.2009

|October 18, 2009|koncerty|3

Mudhoney Proxima 16.10 Warszawa

Mudhoney zapełnił w ostatni piątek Proximę ludźmi w różnym wieku i z całej Polski. Publiczność dostała to co chciała – przekrój niemal całej twórczości zespołu, który osiągnął stateczny wiek dwudziestolatka. W rytm hitów z początków lat 90. skakali ludzie, którzy przyszli na świat gdy Mark Arm, Steve Turner, Dan Peters i Matt Lukin święcili pierwsze triumfy. Na deskach studenckiego klubu legendy (z Guy Maddisonem zamiast Lukina) potwierdziły klasę i dobrą formę koncertową.

Tak można podsumować w telegraficznej depeszy koncert zespołu, który nie jest tak często opisywany jak kilka innych z największego miasta stanu Waszyngton. Gwiazdy wieczoru weszły na scenę już dziesięć minut po 20 (już po występie Black Tapes), co dla większości ludzi na widowni było zaskoczeniem.  Błyskawicznie pod sceną zrobił się tłok, a czwórka muzyków zagrała “Money will Roll Right In” – czyli ironiczny wymarzony scenariusz  życia muzyka w Stanach Zjednoczonych. Potem przyszła kolej na kawałki z ostatniej płyty zespołu “The Lucky Ones”. W sumie było ich na tym koncercie sześć, resztę wypełniły starsze. Pod tym względem Mudhoney nigdy nie będą mieli problemów na koncertach – nagrali już dosyć dobrych piosenek żeby zagrać nawet trzy koncerty pod rząd.

Ten warszawski trwał około stu minut, a kwartet ze Seattle zdążył zagrać prawie 30 utworów. Sporo zasługi ma w tym publiczność w Proximie. Pierwsze kilka rzędów bawiło się znakomicie, nie wyłączając crowdsurferów, a szczególnie jedynego odważnego mołojca, który wdarł się na scenę i jeszcze uciekł ochroniarzom. Dobry nastrój udzielił się muzykom i efektem było siedem kawałków zagranych już po standardowej dla tej trasy liście, w tym “Fix Me” Black Flag, “Into the Drink” i “Here Comes the Sickness”. Wcześniej entuzjazm widowni osiągnął apogeum, chyba zgodnie z oczekiwaniami, podczas “Touch Me I’m Sick”.

To, co budzi duże uznanie to forma wokalna Arma. Po niemal trzydziestu latach nagrywania, wydzierania się, początkowo także ciężkiego picia, lider Mudhoney bez problemów radzi sobie ze śpiewaniem: szybszym wolnym, krzykiem, szczególnie w wysokich tonach. Mniej więcej w połowie utworów miał w rękach mikrofon, w pozostałych – Gretscha Silverjeta albo Hagströma F. Zespół brzmiał jak się można było spodziewać – dominował fuzz z obu gitar, ale nie aż tak bardzo by zagłuszać pozostałe dźwięki ze sceny. Raczej za mało basu i za mało blach (przynajmniej zaraz przed stołem mikserskim). W samej końcówce Turner zdołał zerwać strunę. Peters popisał się minutową solówką perkusyjną między dwoma ostatnimi kawałkami podstawowego seta – i to był najciekawszy moment jeśli chodzi o muzyczne rzemiosło zespołu.

Jeśli czegoś brakowało, to na pewno “Let it Slide”, może jeszcze “Pokin Around” i harmonijki ustnej, która moim zdaniem idealnie pasuje do tego zespołu z najlepszych chyba czasów “Every Good Boy Deserves Fudge”. Warto było – bez dyskusji, mimo że nikt nie tarzał się i nie skakał po scenie. Szkoda że nie można zobaczyć tego samego po raz drugi. Mam tu na myśli ten warszawski koncert, bo obrazki zespołu Mudhoney takiego, jakim był, powiedzmy 15 lat temu, zostaną na zawsze w głowach wszystkich fanów, niezależnie od tego jak zdrowo będzie się on prezentował na scenie.

Lista:

Money will Roll Right In, I’m Now, The Lucky Ones, Next Time, Inside Out Over You, You Got it, Suck You Dry, Oblivion, Inside Job, Blinding Sun, Sweet Young Thing, Judgement, Rage, Retribution and Thyme, Good Enough, Touch Me I’m Sick, F.D.K., This Gift, Hard-On for War, When Tomorrow Hits, In’n Out of Grace, Hate the Police,

Bisy:

The Open Mind, Tales of Terror, Fix Me, Into the Drink, Who You Drivin Now, Here Comes the Sickness.

PS: brakuje kawałka między Open Mind a Tales of Terror – jak ktoś wie, nich pisze,

PPS: zdjęcie (efekt młodzieńczego entuzjazmu jednego z fanów) pochodzi z http://www.rockmetal.pl/galeria/mudhoney-warszawa.09.html (autor: Dariusz “Lazarroni” Łasak). Nie pytałem, ale dziękuję bardzo.

Inne galerie:

http://muzyka.wp.pl/gid,540092,title,Mudhoney-w-Warszawie,galeria.html

http://muzyka.onet.pl/10174,67207,40507,1,galerie.html

3 Comments do tego wpisu:

  1. stil pisze:

    z tego, co mi wiadomo, tę kartkę napisał chłopak 😛

  2. Bartosz Leśniewski pisze:

    Tutaj też byłem. I bez zastanowienia mogę napisać, że było to przeżycie przede wszystkim energetyczne. 21 lat temu popełnili pierwsze arcydzieło (EP “Superfuzz Bigmuff”) dopiero krystalizującego się stylu grunge, a ledwie miesiąc temu dali się porwać ekstatycznej publiczności z naszego kraju. I chyba publiczność była tutaj medium, które naładowało zespół swoją energią, a potem następowały już tylko sprzężenia zwrotne z punktem kulminacyjnym w postaci “Touch Me I’m Sick”.
    Na stoisku z płytami zakupiłem sobie ostatni album “The Lucky Ones”, który z każdym kolejnym odsłuchem zyskuje. Mudhoney z wiekiem wyszlachetnieli, a ja z chęcią zobaczyłbym ich po raz kolejny. Może na jakimś festiwalu?

  3. 67 mil pisze:

    Lata mijają, a Mudhoney popełnia kolejną płytę. Zapraszamy do lektury czterech recenzji “Vanishing Point”:

    http://67mil.blogspot.com/search?q=51.+mudhoney+vanishing+point+