Uwaga! Trup!

|March 9, 2010|literatura|0

Adam przeżył dziewięćset trzydzieści lat i umarł (Rdz. 5,5). A kiedy już był martwy, z jego ciała zrobiono wazonik. To drugie zdanie będzie dobre na początek recenzji książki Mary Roach „Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków”, wydanej przez Znak kilka tygodni temu.

Autorka postawiła sobie za zadanie opowiedzenie o tym, co można zrobić z ciałem ludzkim, gdy to przestaje być już przydatne właścicielowi i swoje postanowienie realizuje z pełnym poświęceniem i determinacją. Chwyta czytelnika za fraki i ciągnie po najposępniejszych miejscach, w których w imię nauki bezcześci się trupy. Niech za przykład wystarczą laboratoria, gdzie zwłoki wykorzystywane są do crash testów samochodowych, albo ogródki w których bada się jak proces gnicia ludzkich szczątków, po prostu rzucając trupy tu i tam. Wszystko to okraszone amerykańskim humorem i wielkim „zobaczcie(!) ja (!!) tam(!) byłam(!!)” autorki.

„Sztywniak” jest książką nieopisanie denerwującą. Pierwsze dwa powody wymieniłem już powyżej – autorka stała się nie wiedzieć czemu główną bohaterką, do tego władająca niewybrednym żartem. Kolejny powód, dla którego przychodzi mi wcielić się w rolę narzekającego malkontenta, to sposób w jaki podawane są informacje o nieboszczykach. Ot garść suchego piasku rzucona na szybę bez spoiwa wiążącego. Po przeczytaniu prawie trzystu stron tekstu, jesteśmy bogatsi o kilka dość odpychających ciekawostek i tyle. Jest „co”, niestety nie ma „po co” i w konsekwencji cała książka wycieka przez palce jak zwłoki po miesiącach leżakowania w wilgotnych warunkach.

Jest jednak w tej książce coś jeszcze. Coś przerażającego. W przeciwnym wypadku stosowniej byłoby ją zbyć milczeniem i poczekać dwa miesiące, aż wszyscy o niej zapomną. Kiedy pisałem, że  zdanie o wazoniku będzie dobrym rozpoczęciem tej recenzji, miałem na myśli również jego relacje z cytowanym wersetem z Księgi Rodzaju. Adam żył i umarł, ale to nie jest ważne, bo śmierć przeraża. Dla pani Roach ważniejsza jest kwestia wazonika, a sam fakt umierania jest nieakceptowalny. Jeśli nie skupimy się na czytaniu tego, co autorka do nas mówi, ale tego jak ona to robi, zobaczymy kobietę, która boi się śmierci do tego stopnia, że jedyne, co może zrobić, to – zająć się trupami. Więc biega do zakładu patologii do zakładu patologii, próbując zracjonalizować sobie śmierć samą.

Pozostawienie trupów w spokoju, pod cichą płytą nagrobną (albo nawet we wdzięcznej mosiężnej urnie) jest niedopuszczalne dlatego chociażby, że przypomina o śmierci (et in KFC ego). Nauka zaś pozwala depersonalizować zwłoki, wykorzystać je maksymalnie (aż by się chciało powiedzieć na mydło i koce). Z kolei naukowe podejście do trupa pozwala stwierdzić, że umiera się tylko po to, by żyło się wygodniej tym, którzy umarłymi jeszcze nie są. Jak dla mnie dość pokrętna logika… i przerażająca.

Komentarze do tego wpisu są wyłączone.