Pożegnanie Dworca

|August 18, 2010|Historie z tapczanu|1

Dzięki imprezie, którą ekipa pana Czesia Langa zablokowała na kilka godzin centrum Katowic, miałem przyjemność być może po raz ostatni przespacerować się po Katowickim dworcu. 15 sierpnia mają podobno ruszyć prace remontowe.

O sprawie zbliżającego się wyburzenia dworcowych kielichów napisano już wiele. Pisali radni, konserwatorzy zabytków, inwestorzy, specjaliści z Politechniki Śląskiej, architekci i mieszkańcy miasta. Ostatecznie ta unikatowa konstrukcja niedługo spocznie na łonie Abrahama obok warszawskiego Supersamu. Dworzec mógł znaleźć się na liście zabytków, ale komuś zapomniało się go tam umieścić. Koniec. Dworzec zdechł, dudy w miech, a Teletubisie, choć z ciężkim sercem, mówią „pa pa”.

Ale nie o architektonicznej kontrowersji, jaką jest dworzec, chciałem tutaj pisać. Jeśli nie odezwałem się, gdy było trzeba dziś nie mam prawa biadolić. Zresztą, co powiedzieć należy – ładny to on nie jest i wiele osób po prostu się go wstydzi. W środku śmierdzi moczem, jest buro, a budy z owocami, książkami i wszelkim kioskowym badziewiem tworzą klimat bałkańskiego targowiska. Jest okazja, żeby zmazać plamę na honorze miasta, więc głupio byłoby z niej nie skorzystać. Tymczasem dla mnie te mury przesiąknięte są nie tylko uryną, ale i wspomnieniami. To u dworcowych bukinistów można było nabyć Gombrowicza za całe cztery złote, to tam znalazłem Baśnie tysiąca i jednej nocy za niecałe dziesięć. To na dworcu, od kiedy pamiętam, znajdował się sklep o wdzięcznej nazwie „Wojownik”, przed którego wystawą, jeszcze jako nieuzębione szczenię śliniłem się do atrap białej broni, a gdzie później chodziliśmy kupować długie kije, służące nam do przyjacielskiego łamania sobie nawzajem kończyn.

Zanim przeniesiono „Wojownika” na dół głównej hali dworca (gdzie znajdował się od zawsze najfajniejszy salon z automatami do gier w mieście), trzeba było do niego iść długim, wcale posępnym tunelem. Tunel ten prowadził do niepozornej uliczki Konopnickiej i był dyżurnym szaletem dworcowych meneli. Można tam było zrobić sobie zdjęcie do paszportu, nabyć koszulkę z płyty Brave New Word zespołu Iron Maiden, albo dostać łomot. Ale tunel miał jeszcze jedną zaletę – na jego końcu znajdowały się kasy biletowe, o których mało kto wiedział. Można więc było kupić bilet bez kolejki… a po drodze rzucić ukradkowe spojrzenie na wystawę „Wojownika”.

Dworzec to dla mnie także dziewczyny. Nie zapomnę chwil, kiedy w lipcowe wieczory jedliśmy lody na peronie czwartym i patrzyliśmy w niebo. Z peronów widać niezły kawałek nieba i pomimo, że jest ono poszatkowane liniami wysokiego napięcia, nigdzie indziej w centrum nie można zaznać podobnej obfitości. Chodziliśmy na peron czwarty, bo jest najdłuższy i jako jedyny przyjmować może pociągi międzynarodowe, więc zarząd dworca się szarpnął i wybrukował go. Latarnia, o którą się opieraliśmy była zardzewiała jak diabli…

Inna dziewczyna, z którą swego czasu się spotykałem, mieszkała przy placu Andrzeja z tyłu dworca. Odprowadzając ją w porach późnonocnych, miałem sposobność przyglądać się życiu całodobowego baru, stacjonującego po tamtej stronie. To zresztą tam przesiaduje słynny swego czasu Hubert H. mężczyzna, który obraził prezydenta Kaczyńskiego. Tą samą trasą wędrowałem z jeszcze inną osobą, podczas naszych przepełnionych rozmowami o życiu i czymś tam jeszcze nocy, by posilić się życiodajnym kebabem z najlepszej budy w mieście. Najlepszym pewnie dlatego, że dostępnym o każdej, nawet najbardziej nieludzkiej godzinie.

Teraz nie ma już baru z automatami, w której przesiadywał Hubert H. nie ma też „Wojownika”. Tamtych dwóch dziewczyn też już nie ma. Pozostają coraz mętniejsze wspomnienia.

Dziadek opowiadał mi kiedyś o tym, że dworzec ma podziemia. Potem tę samą historię powtórzył mój szkolny wychowawca. Pojawiły się też jakieś artykuły w gazecie lokalnej i historia urosła we mnie do rangi mitu. Pewnego zimowego dnia, postanowiliśmy to z przyjacielem sprawdzić, jak sprawy się mają w rzeczywistości. Udaliśmy się do jakiegoś biura (nie pamiętam jak nazywało się to miejsce)i przyjmującej nas kobiecie opowiedzieliśmy wmyśloną naprędce historię, że mamy praktyki w gazecie i że chcielibyśmy napisać, więc miło, żeby zobaczyć plany dworca i takie tam różne, byle tylko pozwolono nam zejść na dół. Nasz rozmówczyni okazała się być bardzo pomocna i wezwała jakiegoś kończącego właśnie pracę mężczyznę, który miał nas oprowadzić.

Na dole nie było absolutnie nic ciekawego. Źle oświetlony pierścień korytarza oplatającego perony, był zaśmiecony i wilgotny. Tylko od czasu do czasu inkrustowały go drzwi wind, którymi dworcowe meleksy dostawały się na powierzchnię. Mężczyzna opowiadał znane z gazet historie o tym, że miejsce to pomyślane jest jako schron na wypadek wojny atomowej i można się tu dostać z kilku innych budynków w mieście. W pewnym momencie stanął. Miejsce było szczególnie zagracone, więc z początku nie zauważyłem skrytych za stertą śmieci drzwi.

– Macie uprawnienia grotołazów? – zapytał znudzonym głosem.

Do dziś żałuję, że najnormalniej w świecie nie skłamaliśmy wtedy. Nic tam… tej tajemnicy nie odkryjemy.

Moja wędrówka skończona. Pociąg do Krakowa (pociągi do Krakowa odchodzą z peronu czwartego) miał studwudziestominutowe opóźnienie, więc zwróciłem bilet i powędrowałem na bus przed dworcem, który miał tylko czterdzieści minut opóźnienia. Ruszyłem autostradą A4, a to wszystko o czym pisałem, pozostało na dworcu. I pewnie zostanie już tam na zawsze, a kiedy stary budynek zniknie, moje wspomnienia pokryje warstwa gruzu, którą nie wiadomo, czy uda mi się kiedykolwiek usunąć. Bo to, co wydarzyło się na dworcu, zawsze tam pozostanie, w jego burych tunelach, tandetnych straganach i zapachu szczyn. Kiedy tego zabraknie, moja przeszłość nie będzie miała się do czego przykleić i zostanie tyle ile uda mi się zabrać ze sobą. A to mało. Zawsze za mało.

Dół głównej hali Katowickiego dworca. Radość…

1 Comment do tego wpisu:

  1. klancyk pisze:

    Też widziałem tego gościa z “rogami” na głowie. Kompletnie mnie rozbroił. Pozdrawiam.