Awers(ja)

|December 25, 2009|film|7

Rewers to najlepszy film tego roku, polski kandydat do Oskara i… straszna blaga.

Przepis na polski film dla widzów amerykańskich:

1: Wziąć gazety ze swojego rodzinnego kraju i uchwycić jego egzotykę. Amerykański widz nie jest zorientowany, kim byli tajni współpracownicy i jak się ich werbowało. Wystarczy pokazać mu prościutki donos i już. Historia orientalna jak dla Polaka „Dom latających sztyletów”. Polski, widz przyzwyczajony do płaskiego jak rozdepnięte to, co właściciele powinni sprzątać po swoich czworonogach kina, może też się nie zorientuje, że historia jest do bólu banalna.

2: Posklejać Warszawę lat pięćdziesiątych ze sławetnych kronik filmowych i biało-czarnych ujęć współczesnych budynków, przed którymi co rusz przejeżdża oldschoolowy samochód.

3: Skrzyknąć dobrą obsadę i napisać dla niej wyraziste postacie, które łatwo zapadają w pamięć. Zakompleksiona Sabinka (bardzo dobra rola Agaty Buzek), amant spod ciemnej gwiazdy Bronek (dobra rola Marcina Dorocińskiego), matka Irena (dobra rola Krystyny Jandy) czy księgowy Józef (zabawna rola Adama Woronowicza). Niezbędne jest obdarzyć każdą z postaci przerysowanym językiem. W Polsce będzie karykaturalny, w Stanach różnorodny jak diabli. Amerykanin zobaczy i nawet się zorientuje, że to zabawne.

4. Dodać do komedii szczyptę kryminału i dramatu dla smaku.

5. Pokazać jak to polska babcia jest wyzwolona i akceptuje partnera swojego syna. Że niby moher, a jaki liberalny.

6. Zakończyć danie ładną, najlepiej nie polską piosenką, taką, co to nastroi widza pozytywnie kiedy światło w kinie już się zapali. W tym miejscu polecić można Ninę Simon.

7. Danie podawać w sosie z lukrowanych na artystyczne zdjęć. Troszkę je rozmyć po kątach, ładnie doświetlić, a gdyby materiału nie wystarczyło na pełne 90 minut, można dodać kilka mniej logicznych, ale ładnych ujęć buzi Agaty Buzek.

8. Nie zapomnieć o etykietce „artystyczny” i „dla inteligentów”.

Uwagi końcowe:

Danie wchodzi jak tabliczka czekolady Wedel, ani się człowiek nie spostrzeże, a tutaj ostatnia kostka. Po spożyciu mogą się jednak zdarzyć niestrawności, szczególnie bardziej wrażliwym, żołądkom. Potrawa ta pozbawiona jest witamin, tak więc poczucie głębi i nasycenia, jakie wywołuje jest tylko pozorne. Jak powiedział o kuchni tego typy, Czesław Miłosz: „wiedza zwulgaryzowana tym się odznacza, że wszystko jest zrozumiałe i wytłumaczone” (z książki kucharskiej „umysł zniewolony” czyli 1001 przepisów na stalinizm). Jako suplement diety zaleca się spożycie nasyconego romantyzmem filmu Wajdy, albo opartego na tłuszczach ciężkich Bergmana. Gdyby po spożyciu organizm nie mógł przyjąć piosenki Niny Simon, proszę pamiętać, że ten sam kawałek należycie nagrany został także przez Joe Cockera.

Najlepiej smakuje w cynicznym towarzystwie.

7 Comments do tego wpisu:

  1. raj pisze:

    A najlepszy polski film tego roku to i tak bezsprzecznie “Wino truskawkowe” (wiem, że wyprodukowany był wcześniej, ale na ekrany wszedł w tym roku, więc dla mnie się do tego roku liczy).

  2. Don Kozi pisze:

    Nie zgodzę się. Reżyser odpuścił sobie robienie “ambitnego” . Tu raczej chodziło o zrobienie fabuły lekkiej, o przybliżenie tematu a nie robienie kolejnego pomnika ludzkich cierpień. I przypuszczam, że chodziło bardziej o tę filmową historię niż pokazywanie stalinizmu.

    Zazdrościłem zawsze Czechom, że zdobywają się na dystans do swojej historii i potrafią się w knie z niej podśmiechiwać, nie śmiać do rozpuku albo smakować w wytrawnych żartach. Lekkość, bez niszowych aspiracji i “szukania prawdy” to też atut. Więcej takich filmów, do nie dawna było tak, że człowiek się zastanowił 3 razy zanim wybrał się na polską produkcję, bo najczęściej pretensjonalna i fabularnie nieudolna albo komedia od a do z czyli nuda. Utrzymać uwagę widza, to też umiejętność ważna w kinie.

    Tak jak polska fonografia prosi się od lat o porządny niekonfekcyjny pop, tak polskie kino prosi się o lekkie “aż” i “tylko” “dobre filmy”. Właściwie to co w tym złego, że estetycznie, dobrze zagrane, trochę komedia i trochę dramat i bez przerośniętych ambicji?

    A tak na marginesie: 33 sceny z życia, Rewers, Dom zły; jak rodzime produkcje – nie porównując tych filmów, bo różne – będą tak wyglądały to przestanę narzekać na polskie kino.

  3. Elvis pisze:

    a sziat! Panie Świstak, Polska corocznie produkuje tyle strasznych filmów – czemuś się Pan przyczepił akurat tego całkiem przyzwoitego??? Po co z przekąsem patrzeć na niezłe zdjęcia, dobre aktorstwo i rewelacyjnie (cytuję słowa mojej babci) oddaną atmosferę epoki, kiedy w kinach pałęta się tyle -za przeproszeniem- łajna? Czy od każdego filmu, na który Pan chodzi do kina, oczekuje Pan głębi i nasycenia (i jeśli tak, to gdzie w Pana świecie jest miejsce na kino rozrywkowe? I czemu bierze się Pan za jego krytykę?)?? W takiej sytuacji nasuwa się jedynie przysłowie z krytykiem i eunuchem w rolach głównych.
    Mam wrażenie, że właśnie dlatego najlepiej sprzedaje się w Polsce czekolada gorzka – zawsze lubimy się trochę skrzywić. Nawet wtedy, gdy niekoniecznie trzeba.
    Boże daj nam więcej dobrych reżyserów i nade wszytko rozsądnych recenzentów (kłaniam się, Panie Don Kozi).

  4. jacek pisze:

    …jezu, właśnie to obejrzałem – co za strata czasu! Co na litość boską ma Armstrong z “When the Saints go marching in! albo Santa Esmeralda z Kill Billa do wiatraka?
    Cała historia mieści się w 10 minutach bo przecież ten film nie ma fabuły. Janda?? To są jakieś żarty – czy ktoś ją jeszcze pamięta z “Przesłuchania”?? Tam był klimat epoki – a “Był Jazz z Bajorem Falka?? To jest kicz, ludzie nie dajmy się nabrać, chyba mi nie powiecie, że ktoś się tego filmu wystraszył. Jak Stalin umarł to ludzie płakali na ulicach i nikt ich do tego nie zmuszał, spytajcie właśnie swoją babcię. A tu “0” absurdu epoki – wszystko jakby to sobie wykoncypował w rozprawce przeciętny uczeń gimnazjum.
    Klimat? Czy ktoś widział Czarną Dalię? Jak już się robi film dla formy to po co prowokacyjna wrzutka z parą gejów? Dawno nie widziałem polskiego filmu i teraz znowu będę miał awers po “Rewersie”. Jak śpiewał Mietek Fogg: …w małym kinie, nikt już nie gra dzisiaj na pianinie(…) hehe:)

  5. ŚwiŚ pisze:

    Jedna ważna uwaga. W zasadzie do wszystkich, którzy komentowali, bo wydaje mi się, że trochę niejasno się wyraziłem, przez co zostałem trochę źle zrozumiany. Ja nie czepiam się tego czy film jest taki czy śmiaki (dobry, niedobry), ale tego dlaczego on wygląda tak a nie inaczej. I niech to nie zabrzmi patetycznie, bo nie o to mi chodzi – to nie jest film który robiony był dla Polaków, jego target celował na Zachód.
    Dwa przykłady według mnie koronne:
    1) Nina Simon – gdyby nie ona, to film uznałbym za przeciętniaka i nie zawracał nim sobie głowy. Ale kiedy na koniec pan reżyser (gratulujemy Paszportu Polityki) serwuje mi coś takiego, muszę się poważnie zastanowić dlaczego. pierwsza myśl – dlaczego akurat ta piosenka? Jasne – wpada w ucho, jest przyjemna i powszechnie rozpoznawana. Jednak trochę nijako ma się do tkanki całego filmu. A założę się, że kawałków polskich idealnie pasujących na napisy końcowe można by znaleźć na kopy i również byłyby rozpoznawalne, wpadały w ucho, a ponadto byłyby adekwatne.
    2) Smutni panowie również wzbudzili moje podejrzenie. Dlaczego zjawiają się akurat kiedy Sabinka z matką ciągną trupa na strych? Jasne – żeby stworzyć napięcie, utrudnić ciągnięcie Bronka do wanienki z kwasem, w końcu na zasadzie im trudniej tym lepiej buduje się większość scenariuszy. Ale jest jeszcze coś. Według mnie o wiele bardziej prawdopodobnego. Smutni Panowie pojawiają się w nocy, żeby widz wiedział, że taka rzecz miała miejsce. Żeby potem, gdy przychodzą po pana dyrektora, nie widz nie był niemile zaskoczony. Może w swoim przekonaniu będę naiwny, ale wydaje mi się, że ludzie z krajów o przeszłości komunistycznej nie potrzebowaliby takiego przypisu. U nas jeszcze wiadomo co znaczy “czarna Wołga”. Ten sam mit na Zachodzie nie miałby zrozumienia, więc trzeba go było wyjaśnić.
    Też zazdroszczę Czechom ich dystansu i marzę, żeby jakiś reżyser wziął się za robienie dobrych historii z Historią w tle i przymrużeniem oka. Rewers nie spełnia tego postulatu, jest tylko dobrze poskładaną, prościutką historyjką, która w jakiś dziwny sposób znalazła się na piedestale. Gorzka czy nie gorzka – tabliczka Wedla tabliczką Wedla pozostaje. Nie kupuję tego.
    O wiele większy dystans do polskich realiów pokazał Żóławski (gratuluję Paszportu Polityki) w swojej Wojnie Polsko-Ruskiej… choć nie wiem czy większej zasługi nie miała tutaj Masłowska.

  6. ringarose pisze:

    emocje, ach, emocje…Żuławski…

  7. SwS pisze:

    Aj słusznie – przepraszam za byka