Black Heart Procession – Six

|May 11, 2010|płyty|4

Black Heart Procession - Six W październiku 2009, kiedy ukazała się ta płyta, Black Heart Procession miał za sobą 11 lat grania i nagrywania. Duet Tobias Nathaniel-Pall Jenkins, który kryje się za tą nazwą, postanowił na tę okazję wrócić do tradycji numerowania kolejnych płyt (zarzuconej po trzeciej) i do koncepcji muzycznej bliskiej debiutowi. Rezultatem jest dzieło o stylu na pierwszy rzut ucha pasującym do zespołu, które jednak nie może się równać z najlepszymi nagraniami BHP.

Klimat tej płyty kształtuje już pierwszy utwór “When you Finish Me”, który jest właściwie melorecytacją desperata, romantyka jakby rodem z dziewiętnastowiecznej Europy. Przez wszystkie kolejne kompozycje przewija się ten sam motyw, dobrze znany już z twórczości tego zespołu: miłość jako siła niszcząca zdrowy rozsądek człowieka, burząca jego życie, skazana w końcu na porażkę. Niestety, tym razem podany jest on tutaj na tyle jednostajnie, że powoduje znudzenie, szczególnie biorąc pod uwagę poprzednie płyty zespołu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zespół próbuje na siłę nawiązać do swoich najbardziej charakterystycznych osiągnięć – a wychodzi mu autoironia. Łzawymi można nazwać już takie sztandarowe kompozycje z poprzednich albumów jak “It’s a Crime…” czy “The Letter” – ale jednak bronią się znacznie lepiej.

Porównując najnowszą płytę z wydanym trzy lata temu “The Spell” muszę przyznać, że jest ona jednostajna, nie wnosząca właściwie niczego nowego do dorobku zespołu. W wywiadach okrojony do kadłubowego składu (współpracę zakończyli Joe Plummer, Matthew Resovich i Jimmy LaValle) przyznaje, że starał się na “Six” przywrócić klimat z samych początków działalności, gdy mieszkający wtedy razem Jenkins i Nathaniel stworzyli BHP jako alternatywny projekt wobec Three Mile Pilot i nie spodziewali się, że stanie się głównym polem ich działalności. Kompozycje na tę płytę były co prawda przygotowywane od niemal dwóch lat i przy okazji jej nagrywania obaj muzycy starali się odświeżyć aranżacje (w tle słychać całą masę sampli), ale efekt ich pracy stwarza wrażenie robionego na siłę.

“Six” nie jest tak pełen energii jak “Amore del Tropico”, poza powolnymi i pełnymi melancholii, zawiera jednak też szybsze i pełne melancholii kawałki. Takie są “Rats” i “Forget My Heart”, moim zdaniem najbardziej wpadające w ucho i najlepsze kompozycje na płycie, zresztą bardzo podobne do siebie. Wyróżniają się też “All My Steps” i “Back to the Underground”, przy których przy odrobinie samozaparcia można by nawet tańczyć, jednak przewagę wśród aż 13 kompozycji zyskują takie, które niczego nowego i ciekawego nie wnoszą do dorobku zespołu z San Diego. Mam tu na myśli “Drugs”, “Liars Ink”, “Suicide” czy “Wasteland” – słysząc które, myśli się o tym, co ten zespół nagrywał jeszcze w poprzednim wieku.

Właściwie to trudno nawet dokładnie określić, skąd bierze się moja powyższa ocena tego albumu. Przecież od początku istnienia kompozycje Black Heart Procession nie porywają entuzjazmem, są ciemne, gęste od zawodów i desperacji. Od początku Jenkins śpiewa swoim łamiącym się głosem o tej samej sadystycznej miłości, jednak różnica tkwi w szczegółach, które przez lata sprawiały, że zespół miał nieliczne, ale wierne grono słuchaczy. A od czasu do czasu trafiały się takie hity jak “Not Just Words”, które pozwalały się mu przebić dalej. Bardzo możliwe, że tym razem zabrakło kreatywnych mocy pozostałych muzyków, którzy do tej pory współpracowali z dwójką twórców BHP.

“Witching Stone”

4 Comments do tego wpisu:

  1. smoua pisze:

    a moim zdaniem album sie broni, wstrzela się w klimat pierwszych płyt i mimo braku ‘hitów’ bardzo lubie się w nim zanurzać

  2. michal pisze:

    jedno jest pewne: na żywo zespół urywa głowy – nawet w składzie nathaniel-pianino, jenkins-piła+głos.

    album może mi się “uleży”, na razie uważam że sporo słabszy niż poprzedni

  3. wujek pisze:

    nowe piosenki na koncertach bronią się znakomicie

  4. tomek pisze:

    chyba jej nie słuchaliście polecam utwór 5 i 12 m.in…..