OFF 2010 na tapczanie

|August 10, 2010|koncerty|8

off-tapczan

Za nami najlepszy festiwal muzyki gitarowej (i nie tylko) w Polsce. Wesoła załoga tegoż bloga bawiła w Katowicach przez niemal cały czas trwania OFFa 2010 i postanowiła spisać w tej relacji swoje odczucia. Kliknij “czytaj dalej” by poznać nasze zdanie na temat występów kilkunastu gości i gwiazd katowickiej imprezy i zobaczyć zdjęcia.

Apteka [mw]

Tym razem Kodym nie był bardzo rozmowny, po prostu grał i śpiewał. Kawałki z płyty „Menda” były oczywiście doszlifowane i urozmaicone solówkami przyjaciela śp księdza Jankowskiego. Ludzi przyszło duzo i spora część wspomagała wokalistę. Pewnie nie był to najlepszy ani też najgorszy występ w historii zespołu naznaczonej licznymi zmianami składu. Tym razem na scenie pojawili się wraz z Kodymem Jacek Żołądek i Grzegorz Puzio. Co wrażliwsi mogli poczuć nostalgię przy „Syntezie” czy „Mendzie” (bez części mówionej). Na materiał z płyty „Tylko dla…” (czyli min półtoraminutową balladę o Murzynku Bambo) będzie trzeba poczekać do październikowo-listopadowej trasy.

Apteka na Off Festival 2010

Black Heart Procession [ms]

Występowali już drugi raz w tym roku w Polsce, ale jak dla mnie mogą grać co tydzień. Grupa wystąpiła w minimalnej konfiguracji – bez sekscji rytmicznej. W efekcie mieliśmy możliwość w pełni docenić wokalny kunszt Palla Jenkinsa. Koncert zrobił na mnie wielkie wrażenie, a byłoby ono na pewno jeszcze większe, gdyby odbył się gdzieś w środku nocy. Pojawiły się głównie starsze kompozycje, wymieszane z materiałem z nowej płyty ‘Six’, oraz absolutniegenialny ‘The Letter’. Jeden z koncertów festiwalu!

Black Heart Procession na Off Festival 2010

Black Heart Procession na Off Festival 2010

Dinosaur Junior [ms]

To legenda, której nie trzeba nikomu specjalnie reklamować. Pokłady energii w tych już nieco starszych panach są chyba nieskończone, stąd nazwa grupy z biegiem czasu nabiera coraz więcej sensu. Zespół, pomimo iż stracił część sprzętu podczas podróży, dał jeden z najbardziej energetycznych koncertów festiwalu, co potwierdza tylko, że (amerykańska) gitarowa muzyka lat 90-tych wraca do łask, a dowodem na to są niemal wszystkie letnie festiwale na Starym Kontynencie.

Dinosaur Junior [mw]

Występ poprzedził trwający godzinę soundcheck. Zainteresowani podziwiali skoncentrowanego J Mascisa, a zorientowani byli zdumieni, że w rękach ma nie fioletowego Jaguara a czarnego Telecastera, którego poprzedniego dnia używał Pall Jenkins z Black Heart Procession. Murph i Lou skończyli swoje rutyny, tymczasem J zdecydowanie nie mógł dojść do oczekiwanego brzmienia i w końcu dał spokój. Konferujący na scenie i antenie Trójki Stelmach poinformował widzów że po drodze z Włoch do Polski zaginęły gitary i efekty, a Barrow uzupełnił o nazwę winnego – Lufthansa. Sam na szczęście nie musiał używać basu Morettiego, który czekał na scenie jako backup.

Po tym jak zaczął się koncert, stojący z przodu zostali porwani w naprawdę ostre pogo i to nie zmieniło się już do samego końca. Weterani zagrali swoje największe hity, szczególnie z płyt „Farm” i „You’re Living All Over Me” i nic dziwnego, że publiczność dawała się porwać. Nawet jeśli gitara nie brzmiała jak powinna, solówki Mascisa łapały za serce a w starszych i nowszych kawałkach było słychać właściwie cała historię tzw. gitarowej alternatywy w USA – którą trio z Amherst kształtowało bardziej niż by się zdawało. Więcej na temat jakości koncertu mogą powiedzieć Ci, którzy widzieli ten zespół już nie po raz pierwszy.

Dinosaur Junior na Off Festival 2010

Dinosaur Junior na Off Festival 2010

Dinosaur Junior na Off Festival 2010

The Flaming Lips [ms]

Anonsowani na główną gwiazdę imprezy, zrobili z pewnością największy szoł. Przytłaczające ilości konfetti, serpentyn, balonów, tancerzy, dziwacznych postaci na scenie, telebimów, laserów, oraz tradycyjna już kula do spacerów po publiczności, nieco przysłoniły muzykę. Brzmieniowo nie można im nic zarzucić, miałem jednak problem z wczuciem się w klimat koncertu, który tracił często dynamikę przez przydługawe gadki i niepotrzebne zabawy z publicznością. Niemniej jednak Flaming Lips potwierdzili swoją zasłużoną silną pozycję w niezal-ekstraklasie, a wykonania na żywo Yoshimi Battles The Pink Robots i The Sparrow Looks
Up At The Machine zapamiętam na długo.

Flaming Lips na Off Festival 2010

Flaming Lips na Off Festival 2010

HEY [mp]

Są tak dopięci na ostatni guzik, że aż groźni. Nie było tam wręcz promilu na jakąkolwiek improwizację, chwilę muzycznego luzu, czy figlowania z materiałem. Pewnie budzą się w nocy i od kopa grają cały koncert, z gadkiami w przerwach. Wzorcowy spektakl, muzycznie i wizualnie. No, może Nosowska wodzirejem estrady nie jest, ale i tak wygrywa szczerością. Płyta „Miłość, Uwaga, Ratunku, Pomocy” – jest fajna, pytanie, czy na tyle zróżnicowana aby opierać na niej prawie cały koncert. Na koniec miły ukłon w stronę starszych fanów w postaci kapitalnego numeru: „Cudzoziemka w raju kobiet”.

Indigo Tree [mk]

Ciekaw byłem tego występu. Filip Zawada i Peve Lety zabłysnęli dzięki nagraniom – nie ukrywali także swojego uznania dla realizatora, którego w ramach zasług wpisali do składu zespołu. Skromny skład, studyjne brzmienie, takie konfiguracje zawsze rodzą pytania o występy na żywo, szczególnie jeśli myśli się o błogim i bardzo udanym kawałku „iamthecar” – to on był prawdopodobnie magnesem który przysporzył grupie najwięcej słuchaczy.

Tym większe było zaskoczenie, kiedy muzycy zamiast statycznie poddawać się kameralnej atmosferze postawili na energię i naturalność. Filip Zawada poprowadził ironiczną i ciepłą zarazem konferansjerkę w stylu znanym z jego bloga. Peve Lety zawodził czule do mikrofonu i zadziałało. Może nawet te utwory które na płycie stanowiły raczej drugi plan na żywo zyskały nowe oblicze.

Wspomniany „iamthecar” zabrzmiał nieźle, samplowanie i loopowanie zrobiło swoje, ale co by nie mówić był to najbardziej oczekiwany utwór tego występu, stąd pewnie lekki niedosyt. Porównując z nudnawym i dość zachowawczym występem Let The Boy Decide, Indigo Tree dwojąc się zdziałało o niebo więcej w sprawie reprezentacji rodzimej sceny muzycznej, a już na pewno panowie podsycili oczekiwanie na planowany na wrzesień nowy album.

Lenny Valentino [ms]

Z pokoncertowych dyskusji ze znajomymi doszedłem do wniosku, że koncert mocno podzielił publiczność. W sumie można się tego było spodziewać – Lenny Valentino się albo kocha, albo nie znosi. Powrót tego efemerycznego projektu był jednym z gwoździ programu tegorocznej edycji festiwalu. I nie ma się czemu dziwić, gdyż grupa w swej historii zagrała jedynie jedną trasę przy okazji wydając jedną z najważniejszych płyt ostatniej dekady. Należę do tej części polskiego społeczeństwa, która Lenny Valentino wielbi, stąd mimo niezbyt szczęśliwego nagłośnienia, koncert siłą rzeczy mi się podobał. ‘Chłopiec z Plasteliny’ i ‘Trujące kwiaty’ w wersji live, są doznaniem zaiste nieziemskim.

Lenny Valentino na Off Festival 2010

Mouse on Mars [mw]

Koloński duet był kolejnym zespołem, który wprawił namiot trójkowej sceny w taniec. Jeśli komuś kojarzy się Off Festival tylko z brudnymi gitarami, powinien zobaczyć ten koncert – i zmienić zdanie. Gwiazdy tzw. IDM zaczęły od przetwarzanego na żywo dźwięku stadionowej trąbki (nie, nie była to vuvuzela), który rozwinęły w pierwszy kawałek zmuszający mocnym bitem do ruszania przynajmniej głową. W dalszych czterdziestu minutach powietrze było wypełnione setkami nakładających i przenikających się dźwięków wydobywanych z laptopów i góry elektrozabawek połączonych plątaniną kabli. Nie była to muzyka raczej oszczędna pod względem korzystania z sampli znana z pierwszych dwóch płyt Mouse on Mars – raczej wersja przygotowana specjalnie na imprezę mającą na celu wypocenie zbędnych kilogramów. Wszystkim się podobało i nagrodą dla muzyków były długie i głośne oklaski.

Mouse on Mars na Off Festival 2010

Trans AM [łl]

Amerykańskie trio otoczone nie bezpodstawnym kultem chyba tylko z dobrej woli nie rozniosło namiotu sceny eksperymentalnej. Kapitalny, energetyczny występ według wielu najlepszy podczas tegorocznego OFF Festivalu. Całkowicie słusznie. Przeprowadzili nieustający, frontalny atak i, jak stwierdził jeden z uczestników – jeńców nie brali. Wydarzenie tym bardziej trudne do przecenienia, gdyż Trans AM koncertuje niezwykle rzadko. A jak już zagrali, to – nie ma co ukrywać – wgnietli w deski przy scenie eksperymentalnej. Trans Am to noise’owy żar, wciągający trans jak już nazwa zespołu wskazuje i chłód Kraftwerka – mieszanka zaiste wybuchowa. Nie próbujcie tego sporządzać w domu!

O.S.T.R [mp]

Przed koncertem powiedziano mi, że dowiem się głównie co u jego żony i dzieci. I faktycznie łyknąłem garść wieści z życia O.S.T.R.A. I życia kraju. Mądrości i walorów edukacyjnych występowi nie sposób odmówić. Owszem „władza chuj”, że z polską kulturą jest jak jest, radiem i telewizją publiczną również, ale brzmi to nieco ironicznie na scenie festiwalu, który wpiera m.in. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pewnie gdyby nie ciągłe „kurwa” jako znak przystankowy w jego narracjach byłby to doskonały występ na apele szkolne dla młodzieży zainteresowanej szeroko rozumianym dymem, dragami lub drapakiem z chaty. Zdolny gość, nie ma co, muzycznie to wszystko sprawne, pytanie czy wciąż świeże i czy aby nie out OFF date.

Something Like Elvis [ms]

Nie ukrywam, że jest to jeden z tych zespołów, który najbardziej przyciągnął mnie na tegorocznego Offa. Band nieosiągalny na co dzień i rzadka okazja posłuchania jednej z najważniejszych polskich kapel ever. Koncert wypadł wyśmienicie, a przerwa w graniu w ogóle im nie zaszkodziła. Rządziły oczywiście kompozycje z “Cigarette Smoke Phantom” (świetna wersja Song For Alexandra!) oraz Shape. Mam nadzieję, że to nowy początek dla SLE, i nie skończy się na tym jednym występie…

Something Like Elvis na Off Festival 2010

Raekwon [mw]

Patrząc na listę artystów aż trudno było nie zastanowić się: skąd ten się tutaj wziął? Ani nie gra na gitarze, ani na samplerze, za to rapuje o kokainie, dziwkach i ciężkich pieniądzach. Nawet jeśli nie pasował, warto zobaczyć – choćby ze względu na pierwszą połowę lat 90. Właśnie na swoim (i kolegów z Klanu) repertuarze z tych czasów oparł występ w Katowicach okrąglutki czterdziestolatek. Widownia najlepiej odebrała właśnie hity z „Enter Wu-Tang…” i „Only Built for Cuban Linx”, pomagając śpiewać przynajmniej refreny. Raekwon rapował nawet kawałki, które w oryginale nie zawierają nawet jednej jego linii. Zachwycał się też pięknem polskich krajobrazów i zaletami polskiej wódki, przepraszał za wyjście na scenę w stanie nietrzeźwym. Chyba nikt nie oceniał go tą samą miarą co resztę wykonawców – i dostał swoje brawa.

Raekwon na Off Festival 2010

Tune – Yards [mp]

Zatańczyć do marszu żałobnego F. Chopina? Da się – muzyczna energia i pomysłowość Merrill Garbus, aka Tune-Yards, zdaje się nie mieć granic. A pomyśleć, że zaczęło się od zabaw z dyktafonem w domowym zaciszu. Może właśnie dzięki takim początkom Garbus,  minimalnymi środkami nauczyła się budować kompozycje, które kpią z wszystkich rockowych chyba chłopców, którzy idąc w barok brzmienia, ociągają muzyczny neolit. Merill, chwaląca się polskimi przodkami, dała fantastyczny popis charyzmy i wokalnych umiejętności, tworząc niezapomniane widowisko. Mieszanka new-folku, R&B i popowej wrażliwości zaserwowana podczas występu, okazała się prawdziwym powiewem – ba, monsunem – świeżości na tegorocznym festiwalu. Ze wsparciem świetnie wsłuchanego w materiał i dodającego smaków basisty Nate’a Brennera, występ Tune-Yards uważam za jeden z najlepszych koncertów tegorocznego OFF-a.

The Horrors [mp]

Wiem, że to groźne, ale chce się zacytować. Pisząc: „Kompozycje, które kpią z wszystkich rockowych chyba chłopców, którzy poprzez barok brzmienia, idą w muzyczny neolit” – myślałem o właśnie o dziewczynach.

Niwea [łl]

Kolejny, kapitalny występ na eksperymentalnej scenie to autorzy tegorocznego, spektakularnego debiutu. Już w zeszłym roku, wówczas z grupą KOT Wojciech Bąkowski omamił mysłowicką publikę, Tym razem omamił, zahipnotyzował i uwiódł publikę katowicką z Niweą czyli w tandemie z Dawidem Szczęsnym. Minimalistyczne, chłodne syntezatory, zabawna ale i porażające monodeklamacje Bąkowskiego w znanej już manierze pokazały jak przy minimalnym nakładzie środków można osiągnąć maksymalny efekt. Sporo materiału nie opublikowanego na debiutanckim “…01”, choć wcale mu ustępującego. Rzekłbym wręcz, że wyostrzającego smaki na kolejny album. A Występ? To był ten z gatunku “Na kolana”.

Niwea na Off Festival 2010

Tunng [mp]

Miłe zaskoczenie, fajna zabawa, miła, lekka, pozbawiona nadęcia nuta. Brytyjczycy zaczynali ponoć od komponowania muzyki do filmów erotycznych. Chciałbym obejrzeć jedną z takich produkcji. No i posłuchać.

Toro Y Moi [mw]

To nie była rewelacja festiwalu, ale na pewno miły akcent. Muzyka Chazwicka Bundicka z Południowej Karoliny była lekka i bezpretensjonalna, ale nie banalna. Chwytliwe linie basu zapraszały do tańca i w ich rytm cały namiot ruszał biodrami. Ten koncert na pewno jest pretekstem do zapoznania się z wydanym w styczniu pierwszym albumem „Causers of This” Bundicka.

Zu [mw]

Zdaniem [mw] nie tylko najgłośniejszy i najbardziej energetyczny, ale też najlepszy koncert na Off Festivalu 2010. Rzymskie trio niektórych wygnało z namiotu Sceny Eksperymentalnej, ale pozostałych zachwyciło koktajlem z noise’u, math rocka i jazzu. Jeśli widziało się na żywo grę perkusisty Shellaka Todda Trainera, właśnie z nim można porównać to, co wyprawiał na scenie Jacopo Battaglia, z tym że Włoch wkładał w punktowe uderzenia jeszcze więcej pasji i momentami dosłownie latał na stołku, pompując energię w hi-hat i  centralę, atakując talerze. Na tytuł zwierzaka scenicznego zasłużył też sobie Massimo Pupillo, który grał na basie całym ciałem i używał go nie tylko do nadawania muzyce rytmu – stale zmieniał aktywne efekty, zmieniając brzmienie. Rolę gitary ze standardowego zespołu noise’owego przejął saksofon Luki Maia.

Zu grało już z wieloma sławami muzycznej awangardy i ten koncert dał pogląd na to, dlaczego. Tak nie grał do tej pory nikt i nawet jeśli można zidentyfikować wpływy na twórczość trójki włoskich muzyków, dla ich produktów brakuje benchmarków. Przez cały koncert nie odzywali się, tylko na końcu przekazali publiczności kilka słów i gestów. Zagrali cały materiał z wydanej w 2009 płyty „Carboniferous” i dodatkowo własną przeróbkę marszu żałobnego Szopena.

Zu na Off Festival 2010

Zu na Off Festival 2010

Zu na Off Festival 2010

Napisali: Maciej Kozłowski, Łukasz Lembas, Maciej Pietrzyk, Michał Smolicki, Michał Wojtas

Fot. Elżbieta Polkowska | www.finelife.pl

8 Comments do tego wpisu:

  1. Aśika pisze:

    Uuu panowie, przegapić uroczy i chwytający za serce koncert Efterklang i cudownie żywiołowy FM Belfast, jak też żywiołowy Casiokids i zabawnego Art Bruta to spore niedopatrzenie 😉 Nie da się rozerwać, wiem, ale na takich festiwalach nie ma innej opcji ;]

  2. Ghostiet pisze:

    Przynajmniej ktoś był mądrzejszy ode mnie i pominął występ The Fall na rzecz Zu. :S

  3. koala la la la la pisze:

    Dla mnie Tune Yards był zdecydowanie najlepszy. Gibałam się do rytmu wybitego przez ‘kobietę z wąsem’ jeszcze na Flaming Lips 🙂 Koncert- energetyczna bomba, szkoda, że na płycie tego nie słychać… Niwea – istny eksperyment, iście udany “muszę powiedzieć, że takich ten, kolegów, to ja lubię, jak nie wiem” 🙂

  4. ekhm pisze:

    …nikt nie napisał ani słowa o Brudnych Dzieciach Sida 😛 cóż za przeoczenie…..

  5. Don Kozi pisze:

    ekhm ten wpis się mieni i rozrasta, trochę cierpliwości i BDS się pojawi, swoją drogą rzucił nas na kolana swoją charyzmą

  6. janek pisze:

    No właśnie – ni słowa o Marku E. Smith i reszcie.

  7. r pisze:

    o the fall możesz przeczytać tu: http://www.tapczan.info/index.php/2010/06/04/primavera-2010-widziana-z-tapczanu/

    żeby sie nie dublowac, na offie skupilismy sie na innych

  8. magnetoffon pisze:

    ZU !!! 🙂